poniedziałek, 17 września 2018

(269) "Okruch" Anna Ficner-Ogonowska


Hej, hej, Kochani!

W życiu każdego czytelnika są autorzy, którzy go ukształtowali. Którzy rozwinęli miłość do czytania i zafundowali bezsenne noce spędzane z ich twórczością. Dla mnie jedna z takich pisarek jest Anna Ficner-Ogonowska, autorka cudownej trylogii o szczęściu („Alibi na szczęście”, „Krok do szczęścia” i „Zgoda na szczęście”). Niestety, spotkanie z innym jej utworem,  „Czas pokaże” okazał się porażką – książka wynudziła mnie, była zupełnie o niczym i na jej napisanie zmarnowano stanowczo zbyt wiele papieru. Kiedy więc na sklepowych półkach pojawiła się nowa powieść Anny Ficner-Ogonowskiej, czułam z jednej strony podekscytowanie, a z drugiej obawy. Postanowiłam jednak zaryzykować i „Okruch” zadomowił się w mojej biblioteczce!


Pomimo młodego wieku Sara ma już za sobą ciężkie przeżycia. Nieudane małżeństwo, trudny rozwód – to wszystko pozbawiło jej młodzieńczej naiwności. Teraz kobieta pracuje jako przedszkolanka i nie oczekuje już żadnych romansów, ciesząc się spokojnym życiem u boku ukochanego dziadka. Niespodziewanie i w dramatycznych okolicznościach na jej drodze staje niezwykle przystojny policjant Maks. Ich znajomość nie tylko pozwoli Sarze uleczyć rany z przeszłości, ale także pozwoli odkryć ogromną rodzinną tajemnicę.


Od dłuższego czasu nie jestem fanką literatury obyczajowej. Książki skierowane dla kobiet wydają mi się miałkie, schematyczne i pozbawione sensu. Na szczęście, „Okruchowi” udało się podbić moje serce. To książka idealna na letnie zaczytanie, do hamaka i na plażę. Ten idealny przykład literatury pełnej dobrych uczuć, wiary w drugiego człowieka i przekonania, że na każdego w życiu czeka happy end stanowił dla mnie świetny przerywnik od książek trudnych bądź przynajmniej absorbujących, w których ostatnio się lubuję.


W książce Anny Ficner-Ogonowskiej zachwycił mnie bajkowy wprost nastrój w dziwny sposób połączony z realnością. Bohaterowie żyją przecież w czasach nam w miarę współczesnych, bo na początku XXI wieku. Ale, z drugiej strony, świat wykreowany na kartach powieści pani Ficner Ogonowski jest zachwycający i zupełnie inny od tego, co znamy z autopsji. To miejsce pełne dobrych i życzliwych ludzi, którzy z dobrego serca chcą sobie pomagać. To świat, w którym człowiek uśmiecha się do człowieka, a nie patrzy na niego wilkiem. To świat, gdzie rodziny są silne swoją miłością, a nie każdy ma na uwadze tylko swój interes.  Podejrzewam, że wielu czytelników może razić taka słodkość, takie oderwanie od naszej szarej polskiej rzeczywistości, jednak dla mnie stanowi ona nieodłączną część twórczości Anny Ficner-Ogonowskiej, za którą ją pokochałam. Myślę, że czytając tak dużo literatury mocnej, brutalnej, odzierającej ze złudzeń czy robiącej z mózgu papkę, czasem dobrze jest zanurzyć się w pięknej rzeczywistości, takiej jak ta wykreowana w „Okruchu” Anny Ficner-Ogonowskiej. I może jakoś dać się zainspirować, by przenieść choć okruszki tej dobroci do naszego życia.


Konsekwencją tej bajkowości jest konstrukcja bohaterów. Nie wiem, czy jest ona tak naprawdę zaletą czy wadą „Okruchu”. Postaci wykreowane przez Annę Ficner-Ogonowską są niesamowicie jednostronne – albo dobre, albo złe. W tym świecie brak miejsca na szarość, lecz równocześnie brak też miejsca na zło. Czarne charaktery są jedynie wspomniane, nie poświęca się im wiele miejsca. Natomiast główni bohaterowie są wprost idealni – cierpliwi, zakochani w sobie, dobrzy. Widać jednak pewien progres w konstrukcji bohaterów męskich. O ile w trylogii o Hance i Mikołaju czy w „Czas pokaże” byli oni kompletnie nierzeczywiści i nie przypominali ludzi, lecz wizualizację marzeń każdej kobiety o idealnym mężczyźnie, o tyle w „Okruchu” Maks zaczyna być człowiekiem. Nadal jest do szaleństwa zakochany w pani swojego serca, jednak pojawiają się u niego procesy myślowe!  Sara natomiast poniekąd przypomina mi Hankę Lerską – tak samo zraniona przez życie, tak samo bojąca się znów zaufać szczęściu. Jednakże w tym porównaniu dużo korzystniej wypada bohaterka najnowszej książki Anny Ficner-Ogonowskiej – nie jest aż tak zamknięta w swoim bólu, potrafi cieszyć się życiem, chce dać sobie kolejną szansę. Niestety, również i w tej książce pojawi się mój znienawidzony typ bohaterki, która musi obowiązkowo znaleźć się w każdej pozycji autorki. Tak, tak, po raz kolejny słodkopierdząca staruszka, tak dobra i życzliwa, że aż bokami wychodzi, tak nieomylna i tak troskliwa, że mnie raczej irytuje nadmierną ingerencją w życie swoich dorosłych przecież dzieci. Niestety, kreując te bohaterki, Ficner-Ogonowska popada w schemat i poszczególne postaci niczym się od siebie nie różnią.


Fabuła „Okrucha” jest niesamowicie przewidywalna. Choć na kartach powieści nieśmiwało zarysowana jest intryga, stanowiąca jeden z ważniejszych wątków w książce, jej rozwiązania można domyśleć się już po stu-dwustu stronach… Niestety, delikatne wskazówki dawane przez Annę Ficner-Ogonowską, które miały naprowadzić czytelniczkę na ślad tajemnicy z przeszłości, były tak subtelne jak walenie obuchem w głowę…. Jednak prawda jest taka, że książki tej nie czyta dla wątku zagadkowego, lecz dla romansu. I tutaj jestem niesamowicie usatysfakcjonowana! Uwielbiam książki, gdzie miłość nie zaczyna się w łóżku, lecz rozkwita na oczach czytelnika, przejawiając się w drobnych gestach, wspólnej codzienności. Jak w każdym romansie wiadomym jest, że przeszkody na drodze zakochanych magicznie się rozsuną – ale wiecie, zupełnie mi to nie przeszkadza!


„Okruch” Anny Ficner-Ogonowskiej z pewnością nie jest lekturą dla każdego. To książka, która może nie zachwyca wartością merytoryczną czy intelektualną, jednak ma w sobie „to coś”. Jeśli jesteście spragnieni pozytywnych uczuć, dobrych wzruszeń i inspiracji do czynienia dobra – sięgajcie bez wahania. Jeśli jednak drażnią Was nierealistyczne, przesłodzone historyjki miłosne – darujcie sobie tę pozycję, tylko będziecie rozczarowani.

Ocena: 7/10 (bardzo dobra)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz