poniedziałek, 3 września 2018

(265) "Okrutnik. Dziedzictwo krwi" Aleksandra Rozmus


Hej, hej, Kochani!
Witam Was w tej pierwszej od dawna recenzji! Przez wakacje przeczytałam naprawdę sporo, nabrałam dużo nowej energii i masę pomysłów, które powoli zamierzam zacząć realizować. I przede wszystkim – opowiedzieć o tym, co w ostatnim czasie mnie literacko zachwyciło.  

Książka, o której dziś Wam opowiem, trafiła w moje ręce poprzez impuls. Tematyka mitologii słowiańskiej jest coraz częstsza w naszej rodzimej literaturze – niestety, niemal zawsze książki poruszające tę tematykę mnie czymś rozczarowują. Tak było w przypadku „Szeptuchy”, która zraziła mnie do siebie niezwykle niesympatyczną bohaterką oraz w przypadku "Żniwiarza”, który moim zdaniem po macoszemu potraktował wątki mitologiczne. Szukając więc pozycji idealnej trafiłam na „Okrutnika. Dziedzictwo krwi”, a moją chęć poznania tej lektury tym więcej spotęgował fakt, że napisała ją młoda dziewczyna pochodząca z rodzinnej miejscowości mojego taty. Porzuciłam więc lekkie wątpliwości i ochoczo zabrałam się za lekturę!

Stanisław to młody mężczyzna, który izoluje się od swojej społeczności. Mieszka w opuszczonej chatce na skraju lasu, nie korzysta z social mediów i innych zdobyczy techniki, a jego jedynym przyjacielem jest właściciel pobliskiego pubu. Niewiele osób zna jego prawdziwe zajęcia – mężczyzna jest okrutnikiem – na poły ludzką istotą, której zadaniem jest ochrona ludzkości przed demonami. Jego życie jest przedmiotem rozgrywki pomiędzy dwoma najpotężniejszymi bogami – Perunem i Welesem. Kiedy bóg świata umarłych postanowi wyplenić gatunek ludzki, życie Stanisława znajdzie się w prawdziwym niebezpieczeństwie… Dodatkową komplikacją okaże się pojawienie się na jego drodze tajemniczej Amelii, która także staje się obiektem zainteresowania nieśmiertelnych.

„Okrutnik. Dziedzictwo krwi” to książka, którą czytałam niezwykle długo. Moje intensywne włoskie wakacje nie sprzyjały spokojnej i niezmąconej lekturze. Nie była to także pozycja pozbawiona wad, które z czasem zaczęły mnie mocno irytować. Po zakończonej lekturze doszłam do wniosku, że nadal będę czekała na moją idealną książkę z mitologią słowiańską w tle, jednak seria zdecydowanie ma potencjał!

Na pewno to, co pozytywnie wyróżnia debiut Aleksandry Rozmus to świetna kreacja świata bogów. W „Okrutniku” rzeczywiście mitologia słowiańska gra pierwsze skrzypce. W powieści pojawia się cała masa informacji o wierzeniach naszych przodków, o rodzajach bóstw, demonach i innych elementach religii, która, choć była częścią naszej kultury, teraz jest praktycznie nieznana. Książka Aleksandry Rozmus to zresztą nie tylko nudne, encyklopedyczne informacje. Ukazany w niej świat jest na wskroś przesiąknięty mitologią – na każdym kroku na bohaterów czekają podstępne demony, piękne, lecz niebezpieczne wiły czy złośliwe duszki, które potrafią niesamowicie utrudnić codzienne funkcjonowanie. Zdecydowanie sposób wykorzystania motywu mitologii słowiańskiej w „Okrutniku” pozytywnie wyróżnia się na tle innych książek w podobnej tematyce!

Niestety, kuleje nieco konstrukcja bohaterów. Może dlatego tak dużo czasu potrzebowałam na lekturę, ponieważ główny bohater wzbudzał we mnie szereg negatywnych emocji. Stanisław to typ mężczyzny, którego wprost nie znoszę. Egoista, zamknięty w sobie, niedopuszczający do siebie nikogo. Usiłuje podporządkować innych swojej woli, traktuje cały świat z wyższością, bo „on jest okrutnikiem i niech nikt się do niego nie zbliża, bo nikt nie dorówna mu”. Najbardziej mnie chyba raziło jego podejście do kobiet – postrzega je tylko jako obiekty seksualne, zabiera do łózka co drugą pannę i nawet nie odczuwa większych wyrzutów sumienia… Druga bohaterka, o której warto wspomnieć przy tej recenzji, to Amelia. Ona również wzbudziła we mnie sprzeczne emocje. Z całą pewnością polubiłam ją bardziej niż Stanisława. Niestety, wydawała mi się ona przejaskrawiona, nieco głupia i podejmująca naprawdę idiotyczne, impulsywne decyzje.  Wydaje mi się jednak, że na tle naszego boskiego „okrutnika”  jest naprawdę interesującą postacią! Niewiele można powiedzieć o bohaterach drugoplanowych, są oni bowiem jedynie zarysowani za pomocą kilku epizodów. W zdecydowanej większości są to postaci mocno schematyczne, przerysowane, niezbyt realistyczne. Na ich tle pozytywnie wyróżniała się postać wiły – niewolnicy Welesa, która przeżywając prawdziwą gehennę postanawia odzyskać swoją wolność, nawet za cenę sprowadzenia na świat prawdziwej katastrofy.

Wydaje mi się, że autorka trochę pogubiła się, tworząc fabułę. Akcja książki jest mocno rwana, również jej tempo nie jest równomierne. Miejscami zwrot akcji goni zwrot akcji, by już za chwilę nużyć czytelnika niemiłosiernie, serwując mu przydługawe opisy i niewiele wnoszące dialogi. Brakuje też nieco konsekwencji – niektóre wydarzenia pozostają bez jakiegokolwiek oddźwięku, do końca nie wiadomo, w jakim kierunku podąży akcja. Przez to wszystko „Okrutnik. Dziedzictwo krwi” dłuży się i męczy czytelnika.

Szwankuje też język, którym posługuje się autorka. Wiem, wiem, teraz coraz mniejszą uwagę w literaturze poświęca się samej warstwie estetycznej dzieła, jednak ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Aleksandra Rozmus, pisząc „Okrutnika. Dziedzictwo krwi” posługuje się niezwykle prostym językiem. Niczym nie różni się od kolokwializmów naszej potocznej mowy. Pisarka stosuje także schematy językowe, co przy dłuższej lekturze zaczyna niesamowicie irytować. Nie zliczę, ile razy przeczytałam o „opinającym się rozporku” – swoją drogą, o matko, jak ja nienawidzę tego sformułowania! Nie wiem, czemu nie można ująć tego jakoś bardziej… naturalnie. Kolejną wadą stylu Aleksandry Rozmus jest beznadziejne prowadzenie dialogów. Są one całkowicie nienaturalne, bohaterowie bardziej przemawiają niż rozmawiają, ich wypowiedzi skupione są tylko na przekazywaniu faktów koniecznych do popchnięcia dalej fabuły. W „Okrutniku. Dziedzictwie krwi” dominują opisy wydarzeń bądź znienawidzone przeze mnie opisy wyglądu. Brakuje emocji, przeżyć, przedstawienia refleksji bohaterów – myślę, że jest to jeden z powodów, dla których nie udało mi się zżyć z bohaterami. Całość „Okrutnika” przypomina nieco szkolne sprawozdanie z wycieczki, a nie emocjonującą powieść.

Pomimo że teraz przedstawiłam Wam dość pokaźną listę wad debiutu Aleksandry Rozmus, wcale nie uważam go za książkę, której należy za wszelką cenę unikać. Myślę, że niewiele odstaje poziomem od pozostałych książek o tematyce mitologii słowiańskiej, a to, czym bije je na głowę to właśnie sposób ukazania wierzeń naszych przodków – Aleksandra Rozmus stworzyła bowiem magiczny świat, który pochłania czytelnika. Myślę, że pracując nad swoim warsztatem, autorka ma szansę zaserwować czytelnikom jeszcze wiele cudownych przygód!

Ocena: 5/10 (przeciętna)

Książka bierze udział w wyzwaniu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz