środa, 12 września 2018

(268) "Dance. Sing. Love. W rytmie serc" Layla Wheldon


Hej, hej, Kochani!
Chociaż ostatnio starałam się czytać bardziej ambitną literaturę, nie mogłam się powstrzymać po moje guilty pleasure – romanse młodzieżowe. W listopadzie, kiedy już nauka zaczynała się rozkręcać, miałam przyjemność poznać debiut polskiej autorki rodem z Wattpada – Laylę Wheldon i jej „Dance. Sing. Love. Miłosny układ”. Powieść, choć poniekąd schematyczna, zachwyciła mnie niesamowicie przjmującymi opisami stanów emocjonalnych i wyrwaniem się z utartych wzorców. Dlatego, kiedy w zapowiedziach wydawnictwa Edito ujrzałam kontynuację cyklu, nie wahałam się długo. 

UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI ZAWIERA SPOILERY DO KSIĄŻKI „DANCE.SING.LOVE. MIŁOSNY UKŁAD”.


Po ataku terrorystycznym na lotnisku Livia musi mierzyć się z kłopotami ze zdrowiem oraz traumą psychiczną. Dodatkowo,  okaleczonej tancerce grozi całkowity rozpad kariery. Na szczęście trwa przy niej jej ukochany, James. Przed tancerką i piosenkarzem w końcu maluje się piękna przyszłość – wkrótce jednak przekonają się, że życie to nie bajka i będą musieli zmierzyć się z problemami wynikającymi ze wspólnej historii.

Czytając „Dance. Sing. Love. W rytmie serc” miałam niesamowcie mieszane uczucia. Myślę, że to jedna z tych powieści, które podczas lektury wydają się nam cudowne, wciągają, każą wyłączyć głowę, jednak w momencie, gdy tylko je odłożymy i zaczniemy o nich myśleć, ukazują się nam wszystkie ich wady. Trudno było mi też odnaleźć odpowiednią ocenę dla drugiej książki Layli Wheldon i oparłam ją właściwie tylko na tym, że była o gwiazdkę gorsza od swej poprzedniczki.

Tak jak pierwszy tom, również „W rytmie serc” to książka wypełniona emocjami. Myślę, że to właśnie one stanowią główną zaletę książki. Młoda pisarka przedstawia prawdziwą gamę różnych uczuć, a opisuje to w sposób, który każdą wrażliwą czytelniczkę wprawi w stan rozpaczy i pilnego poszukiwania chusteczek higienicznych. Podczas lektury „Dance. Sing. Love. W rytmie serc” na przemian płaczemy, śmiejemy się i wzruszamy. Layla Wheldon pozwala nam w stu procentach utożsamić się z główną bohaterką i wspólnie przeżywać jej wzloty i upadki, bać się i odczuwać nadzieję.

„Dance. Sing. Love. W rytmie serc” oferuje czytelniczce coś, co rzadko spotykamy w literaturze młodzieżowej.  Większość romansów kończy się przecież w momencie, w którym bohaterowie padają sobie w ramiona i wyznają dozgonną miłość. Tymczasem w drugim tomie losów Jamesa i Livii obserwujemy ich próby zbudowania wspólnej codzienności – tym trudniejszej z powodu traum młodej tancerki, zranień, które zadał jej wcześniej ukochany oraz trybu życia, jaki oboje prowadzą. Byłam niesamowicie ciekawa, jak autorka poprowadzi ten nieoczywisty wątek. I, niestety, spotkało mnie srogie rozczarowanie. Jak zawsze w literaturze młodzieżowej wątek miłosny sprowadzony został właściwie jedynie do seksu. Livia i James kochają się NON STOP. CAŁY CZAS. Rekordem były chyba cztery sceny erotyczne w jednym rozdziale… Nie mówię, że są one źle napisane – w odróżnieniu od większości powieści romantycznych dla młodzieży, w „Dance. Sing. Love. W rytmie serc” odnajdziemy naprawdę gorące, dobrze napisane, pobudzające wyobraźnie opisy seksu… Tylko – co za dużo to niezdrowo. Niestety, w związku Livii i Jamesa seks był jedynym remedium na ich problemy, zastępował rozmowę – zamiast znaleźć rozwiązanie sytuacji, bohaterowie znajdowali się w łóżku.

Niestety, rozczarowały mnie także problemy, które pojawiły się w związku Jamesa i Livii. Nie wiem, czego oczekiwałam, jednak to, co dostałam, było żenujące. Kłopoty były przewidywalne, a jednocześnie tak wydumane, tak z księżyca, że nie mogłam uwierzyć w fabułę. Szkoda, bo kreacja tak różnych charakterów jak James i Livia mogło skutkować stworzeniem naprawdę ciekawych spięć i dać okazje do konfrontacji. Niestety, autorka postanowiła pójść na łatwiznę i wykorzystać motywy przerabiane już na milion sposobów.

Jeśli chodzi o kreację bohaterów – pozostaje niemal bez zmian. Po raz kolejny zachwyciła mnie Livia. Naprawdę, takiej bohaterki na próżno szukać w literaturze młodzieżowej. Włoszka jest osobą myślącą trzeźwo, rozsądną i racjonalną. Chociaż jest zakochana w Jamesie, zdaje sobie sprawę z jego wad i nie poddaje się bezmyślnie jego woli. Natomiast James… ech, zupełnie nie rozumiem kreowania go na cudownego faceta.  To mężczyzna egoistyczny, myślący jedynie o zaspokojeniu własnych potrzeb. Irytowało mnie jego podejście do Livii, którą traktował jak swoją własność, do szewskiej pasji doprowadzała jego wybuchowość i nieumiejętność użycia mózgu. Aż dziw, że tak fajna dziewczyna jak główna bohaterka sagi związała się z tak beznadziejnym facetem…  Nie da się ukryć, że książka opiera się głównie na Livii i Jamesie. Bohaterowie drugoplanowi są, ale nie zostali zbyt dobrze wykreowani – nie wzbudzają właściwie żandych emocji. Szkoda, bo w pierwszym tomie zdawali się być dużo bardziej wyraziści.

Seria „Dance. Sing. Love” z całą pewnością nie jest lekturą wybitną. Idealnie nadaje się dla osób, które kochają romanse i które chcą trochę pożyć miłosnymi przygodami sławnych i bogatych. Mimo że drugi tom odbiega poziomem od pierwszego, to wciąż jest bardzo przyjemnym czytadłem.


ZA EGZEMPLARZ DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU EDITO
Ocena: 6/10 (dobra)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz