czwartek, 21 września 2017

(197) "Bez słów" Mia Sheridan

Hej, hej, Kochani!
Dzisiaj chciałabym zaprosić Was na ostatnią recenzję książki, którą przeczytałam w ramach Wakacyjnego wyczytywania – nareszcie, chciałoby się powiedzieć! Pod samiutki koniec wakacji postanowiłam sięgnąć po kolejny romans z nurtu Young adult, który wśród polskich czytelniczek zebrał niemal same pozytywne opinie. Zachwycona przeczytanym wcześniej przegenialnym „Art & soul” ochoczo zabrałam się za lekturę. Niestety, spotkało mnie sromotne rozczarowanie, a „Bez słów” z pewnością mogę zaliczyć do jednych z większych klap tego roku i kolejnych książek, których fenomenu absolutnie nie rozumiem. Dlatego przepraszam wszystkie fanki Mii Sheridan, ale w tej recenzji będę rzucać mięsem, więc może lepiej odpuścicie sobie jej czytanie.

Po traumatycznych doświadczeniach związanych ze śmiercią jej ojca Bree postanawia przeprowadzić się do cichego miasteczka, by tam odnaleźć spokój duszy. Wkrótce poznaje miejscowego wyrzutka, niemowę Archera. Dziewczyna nie przejmuje się ani niepełnosprawnością, ani opinią chłopaka i postanawia bliżej go poznać. Wkrótce między dwojgiem zranionych i cierpiących młodych ludzi wybucha gorące uczucie, które być może pozwoli im zapomnieć o traumie przeszłych zdarzeń.

„Bez słów” to książka, której się obawiałam. Wiedziałam, jak łatwo zepsuć tak delikatny temat , jakim jest niepełnosprawność. Z drugiej jednak strony, Mia Sheridan jest uznawana za jedną z lepszych młodych pisarek, jej twórczość jest uwielbiana przez mnóstwo dziewczyn w moim wieku,  Niestety, już po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron wiedziałam, że „Bez słów” będzie czytelniczym koszmarkiem i z niecierpliwością czekałam na moment, w którym zakończę tę beznadziejną lekturę.

Powieść Mii Sheridan to mało oryginalny zlepek znanych z literatury Young adult schematów. Cała fabuła jest niesamowicie przewidywalna i ciągnięta jakby na siłę.  Za dużo tu przypadków i zbiegów okoliczności, zresztą, podczas lektury odnosiłam wrażenie, że wszystkie wydarzenia prowadzą jedynie do tego, by autorka mogła w końcu opisać dzikie seksy. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że ponad połowa tej książki to średnio udane opisy stosunków seksualnych, które każą mi przypuszczać, że autorka naoglądała się za dużo porno. Zresztą, tak wybitnie durnemu wątkowi miłosnemu poświęcę cały  akapit. Jeśli mówimy o fabule, mam wrażenie, że celem Mii Sheridan było jak największe zszokowanie czytelnika ilością zła, jakie dotknęło bohaterów. I o ile w tragedię Bree jestem w stanie jeszcze jako-tako uwierzyć, tak to, co spotkało Archera jest tak tragiczne, że aż śmieszne – uwierzcie, takie sytuacje, nieszczęścia w aż takim natężeniu nie zdarzają się niemal nigdy!

Kolejną wadą powieści Mii Sheridan są tragicznie wykreowani bohaterowie – zarówno pierwszo, jak i drugoplanowi. Chociaż mówienie o kreacji postaci drugoplanowych jest lekko na wyrost, bowiem nie mają oni żadnej historii, żadnej psychiki, NICZEGO! Ich jedyną rolą jest posuwanie akcji do przodu, czyli doprowadzenie do tego, by Archer i Bree mogli się w końcu, wybaczcie określenie, pieprzyć! Natomiast kreacja naszych dwóch króliczków… ech, też jest beznadziejna. Oboje są piękni, seksowni, cierpiący i… i to chyba tyle, co o nich wiemy. To straszne, ale po przeczytaniu prawie czterystu stronnej książki, nie jestem w stanie napisać o żadnej z ich cech. Boli mnie to, że autorka promuje związek nie ze względu na hmmm… porozumienie dusz, charakter, wspólne pasje, ale dlatego, że on jest piękny i ma, cytuję „najpiękniejsze pośladki na świecie”… „Bez słów” to w teorii historia dwóch zranionych osób, jednak to zranienie jest tylko w teorii. Mia Sheridan beztrosko potrafi  zapomnieć o tym, że jej bohaterowie zmagają się z traumą. Moim zdaniem pisarka nie poradziła sobie z opisaniem ich stanu psychicznego, a to, co miało nas wzruszyć, po prostu żenowało.  Bree i Archer zamiast nieustannie kopulować, powinni choć trochę pomyśleć o swoich uczuciach, może o nich porozmawiać, ale chyba za dużo wymagam.

Powiem Wam, że nie mam pojęcia, dlaczego we współczesnej literaturze młodzieżowej lansuje się wątek miłości od pierwszego wejrzenia i to od razu powiązanej z seksem. Nie wiem, ja osobiście wolałabym na przykład kogoś poznać, zanim pójdę z nim do łóżka. Relacja Archera i Bree jest oparta tylko i wyłącznie na seksie i pożądaniu. Wszystko zresztą zaczęło się od tego, że niemowa wydał się naszej spragnionej seksualnej przygody heroinie pociągający. Bohaterowie nie rozmawiają ze sobą, nie chcą się poznawać, podejmują idiotyczne decyzje, a zamiast wspólnie zmagać się z przeciwnościami i kryzysami, wolą iść do łóżka. Irytowało mnie to, że uczucia między Bree i Archerem wybuchły nagle, nie wiadomo z czego i dlaczego.


Absolutnie nie rozumiem, czemu „Bez słów” zdobyło aż taką popularność i tak wysokie noty u czytelniczek. Moim zdaniem powieść jest po prostu głupia, promuje idiotyczne zachowania , postawy i wzory relacji. Dawno nie czytałam czegoś tak męczącego, więc wobec rosnącego fenomenu Mii Sheridan pozostanę stanowczo sceptyczna!

Ocena: 3/10 (słaba)

Książka bierze udział w wyzwaniach:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz