Hej, hej!
Mam nadzieję, że wybaczycie mi małą zmianę tematu – właśnie wróciłam
z kina i postanowiłam podzielić się z Wami moimi odczuciami dotyczącymi filmu „Papierowe
miasta”.
Przyznam, że nie jestem wielką fanką pana Greena. Kocham co
prawda „Gwiazd naszych wina”, ale pozostałe książki niezbyt mi się podobały.
Choć „Papierowych miast” nie pamiętam zbyt dokładnie i po seansie przyjaciółka
musiała mi uświadomić różnice między fabułą filmu a książki, wydaje mi się, że
lektura nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Na Lubimyczytać dałam temu
wyjątkowo niską ocenę – 4/10, dlatego na film poszłam z dużymi obawami.
Książki Johna Greena mają w sobie coś takiego, że,
przynajmniej moim zdaniem ich ekranizacje są dużo lepsze. Dzięki filmowi „Gwiazd
naszych wina” pokochałam tę książkę – może i teraz spojrzę inaczej na pisaninę
pana Zielonego?
Przechodząc do konkretów… Film przedstawia losy
osiemnastoletniego Quentina, typowego nastolatka, od lat zakochanego bez
pamięci w sąsiadce z naprzeciwka Margo Roth Spiegelman. Tuż przed zakończeniem
szkoły dziewczyna zmienia jego życie, a potem znika… Q postanawia za wszelką
cenę ją odnaleźć.
Choć opis brzmi banalnie, jest to historia, która w pełni
mnie kupiła. Nie pamiętałam zbyt dobrze książki, toteż spodziewałam się
typowego Love story. Na szczęście bardzo się myliłam. „Papierowe miasta” to
opowieść o dorastaniu, o pokonywaniu siebie i o prawdziwej przyjaźni. Choć
wydawałoby się, że wątek Margo i Quentina będzie na pierwszym planie, to
stanowi on tylko pretekst, by pokazać niezwykłą relację, jaką jest przyjaźń.
Jednym z największym minusów filmu jest jego główna
bohaterka – Margo Roth Spiegelman. Nie jest to wina Cary, która zagrała to, co
miała w scenariuszu, tylko beznadziejnego charakteru tej postaci. Jest tak
bardzo „oryginalna”, „zachwycająca” i „ekscentryczna”, że za każdym razem, gdy
widziałam ją na ekranie, psuł mi się humor. Moim zdaniem była to bardzo
egoistyczna dziewucha i doprawdy nie
wiem, co Q w niej widział. W jednej z recenzji przeczytałam, że Margo miała być
tylko ideą, która pchnęła Quentina do zmian. Ja osobiście nie widziałam tego w
filmie, może dlatego, że niektóre sceny za bardzo kreśliły tło uczuciowe między
głównymi bohaterami.
Mimo tego mankamentu, film bardzo mi się spodobał. Choć się tego nie spodziewałam, wycisnął ze mnie parę łez… Komu go polecam? Każdemu, a
szczególnie singlom – film pokazuje, że nie trzeba być w związku, by być
szczęśliwym, a naszym największym skarbem są przyjaciele J
Mi niestety film nie przypadł do gustu. Według mnie słabo obsadzili aktorów i historia nie porwała, film był... nudny. Książka jednak bardzo mi się podobała, więc na filmie się zawiodłam.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że co do filmu, mam takie samo zdanie. Nie była to typowa historia miłosna, ponieważ wątek miłosny pomiędzy Q a Margo pozostawał w tle. Końcówka wyglądała inaczej niż w książce, ale co do aktorów, to byli dokładnie tacy, jak sobie ich wyobrażałam. Lacey szczególnie mnie urzekła, Ben i Q również. Pełna humoru ekranizacja, podejrzewam, że będę do niej wracać
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, nowa czytelniczka :)
http://depends-of-books.blogspot.com/
Ojej, miło, ze dołączyłaś!
UsuńFilm jest przegenialny i już nie mogę się doczekać, aż pojawi się na cda, bo chętnie do niego wrócę :)
Mi również podobało się tylko "Gwiazd Naszych Wina" chociaż próbowałam przeczytać więcej książek Greena.
OdpowiedzUsuńA co do filmu ... to brzmi ciekawie i z chęcią bym się na niego wybrała ;)
Uff! A myślałam, że tylko ja jestem taka dziwna! A jakie książki Zielonego czytałaś? Ja "Papierowe..." "19 razy Katherine" i "Szukając Alaski"
UsuńJa jeszcze nie zabrałam się za film, ale książka już za mna. :) Czytając tę recenzję od razu mam ochotęm go obejrzeć... Mam nadzieję że mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńRecenzję papierowych miast (ksiazki) w moim wydaniu możesz znaleźć na moim blogu :)
Myksiazkomaniacy.blogspot.com
Pozdrawiam :)