czwartek, 20 sierpnia 2015

Papierowe miasta - recenzja filmu

Hej, hej!

Mam nadzieję, że wybaczycie mi małą zmianę tematu – właśnie wróciłam z kina i postanowiłam podzielić się z Wami moimi odczuciami dotyczącymi filmu „Papierowe miasta”.
Przyznam, że nie jestem wielką fanką pana Greena. Kocham co prawda „Gwiazd naszych wina”, ale pozostałe książki niezbyt mi się podobały. Choć „Papierowych miast” nie pamiętam zbyt dokładnie i po seansie przyjaciółka musiała mi uświadomić różnice między fabułą filmu a książki, wydaje mi się, że lektura nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Na Lubimyczytać dałam temu wyjątkowo niską ocenę – 4/10, dlatego na film poszłam z dużymi obawami.


Książki Johna Greena mają w sobie coś takiego, że, przynajmniej moim zdaniem ich ekranizacje są dużo lepsze. Dzięki filmowi „Gwiazd naszych wina” pokochałam tę książkę – może i teraz spojrzę inaczej na pisaninę pana Zielonego?

Przechodząc do konkretów… Film przedstawia losy osiemnastoletniego Quentina, typowego nastolatka, od lat zakochanego bez pamięci w sąsiadce z naprzeciwka Margo Roth Spiegelman. Tuż przed zakończeniem szkoły dziewczyna zmienia jego życie, a potem znika… Q postanawia za wszelką cenę ją odnaleźć.


Choć opis brzmi banalnie, jest to historia, która w pełni mnie kupiła. Nie pamiętałam zbyt dobrze książki, toteż spodziewałam się typowego Love story. Na szczęście bardzo się myliłam. „Papierowe miasta” to opowieść o dorastaniu, o pokonywaniu siebie i o prawdziwej przyjaźni. Choć wydawałoby się, że wątek Margo i Quentina będzie na pierwszym planie, to stanowi on tylko pretekst, by pokazać niezwykłą relację, jaką jest przyjaźń.


Jednym z największym minusów filmu jest jego główna bohaterka – Margo Roth Spiegelman. Nie jest to wina Cary, która zagrała to, co miała w scenariuszu, tylko beznadziejnego charakteru tej postaci. Jest tak bardzo „oryginalna”, „zachwycająca” i „ekscentryczna”, że za każdym razem, gdy widziałam ją na ekranie, psuł mi się humor. Moim zdaniem była to bardzo egoistyczna dziewucha i  doprawdy nie wiem, co Q w niej widział. W jednej z recenzji przeczytałam, że Margo miała być tylko ideą, która pchnęła Quentina do zmian. Ja osobiście nie widziałam tego w filmie, może dlatego, że niektóre sceny za bardzo kreśliły tło uczuciowe między głównymi bohaterami.


Mimo tego mankamentu, film bardzo mi się spodobał.  Choć się tego nie spodziewałam, wycisnął  ze mnie parę łez… Komu go polecam? Każdemu, a szczególnie singlom – film pokazuje, że nie trzeba być w związku, by być szczęśliwym, a naszym największym skarbem są przyjaciele J