środa, 15 marca 2017

(138) "Efekt Rosie" Graeme Simison

Hej, hej, Kochani!
W sierpniu na moim blogu ukazała się recenzja literackiej komedii romantycznej opowiadającej historię genialnego naukowca cierpiącego na niezdiagnozowany zespół Aspergera oraz młodszej od niego barmanki zafascynowanej psychologią. Literacki debiut australijskiego pisarza Graeme Simisona bardzo przypadł mi do gustu i nie mogłam się doczekać, aż sięgnę po kontynuację. Jednak plany, zwłaszcza te literackie, szybko się modyfikują i dużo czasu minęło, nim poznałam „Efekt Rosie” – jakie są moje odczucia? Czy drugi tom spodobał mi się tak samo? Przekonacie się, czytając moją recenzję.

UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI MOŻE ZAWIERAĆ SPOLIERY DO „PROJEKTU ROSIE”!


Rosie i Don po ślubie przeprowadzają się do Nowego Jorku, gdzie mają w planach kontynuować swoje kariery naukowe. Ich sytuacja zmienia się diametralnie, gdy kobieta zachodzi w ciążę. Don zupełnie nie wie, jak zachować się w tej niezaplanowanej sytuacji. Postanawia jednak działać i opracowuje plan „Dziecko”, który obejmuje takie kwestie jak sposób odżywiania się Rosie czy superbezpieczny wózek. Naukowiec nie przewiduje jednak, że emocje kobiety, zwłaszcza tej ciężarnej, są nieprzewidywalne i jego mania planowania może mieć zgubne konsekwencje. Don popada w prawdziwe małżeńskie tarapaty – od czego ma jednak przyjaciół? Zrobią oni wszystko, by zapobiec rozpadowi związku państwa Tilman.

Rozpoczynając lekturę „Efektu Rosie” wspomniałam przyjemne chwile, które spędziłam z debiutem literackim pana Graeme Simisona. Była to lekka i niezobowiązująca komedyjka, która rozweseliła mi wakacyjne dni. Teraz, zmęczona szkolną rzeczywistością, bardzo potrzebowałam rozluźnienia. Niestety, „Efekt Rosie” nie spodobał mi się i mnie niesamowicie wymęczył.

Może to wina tego, że drugi tom jest zupełnie inny od pierwszego. O ile „Projekt Rosie” miał bawić i zapewnić rozrywkę, tak „Efekt” jest moim zdaniem bardziej dramatem, który pokazuje problemy człowieka nierozumianego, który usiłuje odnaleźć się w społeczeństwie. Książka jest dużo smutniejsza, przez cały czas razem z Donem borykamy się z problemami i chęcią sprostania wymaganiom, przez co czujemy się przygnębieni.

„Projekt Rosie” zdobył moje serce nietuzinkowymi bohaterami. Zdecydowanie rzadko spotykamy takie typy osobowości w literaturze! Niestety, wydaje mi się, że Graeme Simison nie wykorzystał dobrze potencjału postaci. W kolejnym tomie ich zachowania stają się przewidywalne i przerysowane, a czytelnik często irytuje się, patrząc na ich głupotę. Najbardziej nie mogłam zrozumieć postawy Rosie, która wyszła na niesamowitą egoistkę… Nie rozumiałam jej decyzji, wyborów, całego postępowania. Sama wiedziała, jaką osobą jest Don i jak będzie wyglądał związek z nim. Przyznam szczerze, że w tym tomie mojej sympatii nie zdobył nawet autystyczny genetyk – oczywiście, współczułam mu i kibicowałam, jednak pewne zachowania wydawały mi się przesadzone, a czytanie o nich było nużące…

Niestety, w książce brakowało mi humoru. Po kontynuację przezabawnego „Projektu Rosie” sięgnęłam głównie po to, by móc się pośmiać i zrelaksować. W „Efekcie…” Graeme Simison stara się wpleść komiczne sytuacje, są one jednak bardzo wymuszone i wywołują jedynie lekki uśmiech, a nie, tak jak pierwszy tom, głośny śmiech.

Zdaję sobie sprawę, że „Efekt Rosie” ma zarówno swoich przeciwników, jak i zwolenników. Wiele osób podkreśla, że drugi tom zwiększył wiarygodność „Projektu Rosie” i był bardzo potrzebny po to, by uświadomić społeczeństwu jak ciężkie jest życie z zespołem Aspergera. Uważam, że to zadanie Graeme Simison spełnił bardzo dobrze, bowiem przez całą lekturę czujemy niedopasowanie i samotność Dona. Niestety, ja spodziewałam się czegoś zupełnie innego i jestem rozczarowana, że tego nie dostałam.


Ocena: 6/10 (dobra)


(+ 3 cm)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz