sobota, 30 kwietnia 2016

(53) "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery

Hej, hej, Kochani!
Chciałabym dziś zaprosić was do czasów mojego dzieciństwa i opowiedzieć o jednej z pierwszych książek, które pokochałam z całego serca. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam okładkę „Ani z Zielonego Wzgórza” nie byłam zachwycona. Myślałam, że to nudna, męcząca starodawnym językiem książka. Myliłam się na szczęście i, chcąc nie chcąc, odkryłam książkę, która towarzyszy mi już przez siedem lat i jest niemal co roku odświeżana.

Ania Shirley, jedenastoletnia sierota, w wyniku pomyłki trafia do gospodarstwa starszego rodzeństwa – Mateusza i Maryli Cubthertów. Pomimo początkowej niechęci, nowi opiekunowie postanawiają zatrzymać dziewczynkę u siebie. Zielone Wzgórze staje się dla niej domem, w którym będzie mogła poznać przyjaciół, dorosnąć i poznać smak szczęścia.

„Anię z Zielonego Wzgórza” przeczytałam obecnie chyba po raz szósty. Za każdym razem zasiadam do lektury z lekkimi obawami, czy nie jestem już za stara, czy książka pani Lucy Maud Montgomery kolejny raz zrobi na mnie pozytywne wrażenie. Znów się to udało i z prawdziwą radością udałam się na Zielone Wzgórze, by na nowo odkryć przygody moich starych znajomych – Małgorzaty Linde, Maryli, Diany i oczywiście tytułowej panny Shirley.


Czytając tę książkę przenosimy się do sielskich czasów, które już przeminęły. Avonlea to spokojna, pogodna wioska położona na przepięknej Wyspie Księcia Edwarda. Jej mieszkańcy to na ogół sympatyczni, dobrzy ludzi z drobnymi problemami, które łatwo dają się rozwiązać. Czy  ukazanie takiej sielanki nie drażni w czasie lektury? Uważam, że nie – w „Ani z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery oddała atmosferę dzieciństwa, czasów, kiedy wszystko zdawało się proste, a ludziom bez wahania się wierzyło. Dzięki temu zabiegowi lubimy wracać do tej książki, żeby na nowo odkryć dobroć świata.

Warto wspomnieć tu także o bohaterach. Przeglądając recenzję „Ani” na innych blogach, ze zdumieniem odkrywałam, że częstym zarzutem kierowanym przez dojrzalszych już czytelników jest szablonowość postaci, jakie wykreowała autorka. Rzeczywiście, postaci są nieco marysuistyczne, jeśli pojawia się jakiś rys w ich charakterach, to albo szybko znika, albo jest zgrabnie tłumaczony, jednak czy nie na tym polega urok tej książki? Przyznam, że kiedy ostatnim razem czytałam „Anię” zaczęła bawić mnie główna bohaterka – swoimi uniesieniami, swoim trwaniem w nienawiści do Gilberta (bo jak można go nienawidzić, no jak?), używaniem dziwnych słów podczas rozmów. Jednak książka Lucy Maud Montgomery jest pełna tylu wspaniałych bohaterów, że każdy czytelnik, obojętnie, czy ma jedenaście, siedemnaście, czy czterdzieści lat, może znaleźć postać, która będzie mu najbliższa. Poza tym, wszyscy musimy obudzić czasem nasze wewnętrzne dziecko!

Jedyny minus, jaki przychodzi mi do głowy związany jest z tłumaczeniem, którego dokonała Agnieszka Kuc. Oczywiście, rozumiem jej idee nadania nowej barwy pozornie znanym postaciom, jednak mnie zabieg ten zupełnie nie przypadł do gustu. Pierwszy raz miałam do czynienia z „nowym” tłumaczeniem i dziwnie mi było czytać o Josie, a nie Józi Pye – ale to już kwestia przyzwyczajenia.


„Ania z Zielonego Wzgórza” to moje antidotum na wszystkie kłopoty i zmartwienia. Optymizm Ani, która nawet w najtrudniejszych sytuacjach widzi jasne strony i która nie pozwala, by problemy zniszczyły w niej radość życia jest naprawdę zaraźliwy.  Polecam tę książkę wszystkim, którzy właśnie mają w życiu trudniejszy czas, którzy zagubili gdzieś radość z tego, że po prostu są na świecie – myślę, że ta rudowłosa dziewczynka może was tego ponownie nauczyć!

Ocena: 8/10 (rewelacyjna)
Książka bierze udział w wyzwaniach:

(+ 3 cm)



(klucznik nr 1,2,3)