poniedziałek, 22 maja 2017

Warszawskie Targi Książki - moja relacja

Hej, hej, Kochani!
Targi, Targi i po Targach! To takie dziwne, kiedy wydarzenie, na który czekaliście ponad pół roku minęło i jest już tylko wspomnieniem.... Niemniej wspaniałym wspomnieniem cudownego czasu, który spędziłam z ukochaną Kitty Aillą, w czasie którego poznałam cudownych blogerów, pokonałam swoją wrodzoną niechęć do angielskiego oraz porozmawiałam z autorami! Zapraszam na pełną relację!

Choć były to chyba moje piąte targi w życiu, więc mogłam mniej-więcej spodziewać się, jak będą wyglądały, to pierwszy raz pojechałam do Warszawy. Pamiętam, jak rok temu siedziałam w domu i przeglądałam snapy i relacje blogowe z WTK i było mi strasznie żal, że mnie tam nie ma. Dlatego uznałam, że nie ma bata, jadę! A przyjaźń z Kitty jeszcze bardziej wszystko ułatwiła! 


20 maja obudziłam się o nieziemsko wczesnej godzinie, jaką jest <uwaga, uwaga> 4:40. Aż sama niewierzę, że byłam do tego zdolna! Wszystko po to, by umalowana i wyszykowana już o 6:10 rozpocząć podróż do stolicy naszego pięknego kraju. Ludzie w pociągu chyba dziwnie na mnie patrzyli, gdy jechałam z dwoma torbami wypchanymi książkami...

Pełna relacja na Snapchacie oczywiście musiała być :)
Plus dwieście do lansu

 Już trzy i pół godziny później zaczęłam przytulać się do mojej ukochanej przyjaciółki. Jako, że godzina o której wstałam była nieludzko poranna, pierwsze kroki skierowałyśmy <Wooow, Daria, Pałac Kultury i Nauki, wooow, Warszawa>  do Złotych Tarasów, gdzie w Coście napiłyśmy się napoju bogów - pysznej kawki... A Oleńka, jeszcze nie rozbudzona do końca, musiała oczywiście zapomnieć o reszcie... Dobrze, że pan był tak uprzejmy, że mi ją zwrócił, bo byłabym ponad trzydzieści złotych w plecy!!!

Niewiele rzeczy potrafi naprawić nastrój tak,
jak kawka z rana
Pierwszy wspólny selfiaczek po 3 miesiącach rozłąki!

Kiedy siedziałyśmy w kawiarni, mój ukochany Kociaczek oczywiście cały czas na telefonie śmigał, z kim mamy się spotkać. A ja... No cóż, dopóki kofeina nie zaczęła płynąć w moich żyłach, byłam mocno nieżywa! Jako, że Daria jest królową organizowania wszystkiego, to wybrała najszybsze możliwe połączenia i najlepsze możliwe wejścia. I tu już pierwszy plus w porówaniu do organizacji Krakowskich Targów Książki - było naprawdę dużo wejść, przez co zamiast w kolejce stać, tak jak u mnie, około godzinki, pokonałyśmy ją może w dziesięć minut. Weszłyśmy na halę, a ja jak zwykle na tego typu eventach przeraziłam się ogromem... Na szczęście miałam obok siebie jak zwykle niezawodną Kitty - jej superszczegółowy plan, jak oblecieć bodaj sześciu autorów i cztery stoiska, spotkać kilka blogerek w maksymalnie cztery godzinki!

Pierwszym punktem naszego programu, który wymyśliłam oczywiście ja, było spotkanie z Cecilią Ahern. Dopisałyśmy to chyba dzień przed, bowiem wtedy przyszedł do mnie egzemplarz recenzencki jej najnowszej powieści. Kiedy pchałyśmy się w kierunku stoiska Muzy <ale muszę przyznać, kolejny przejaw wyższości WTK nad KTK - duuużo szersze przejścia> spotkałyśmy Marysię, czyli Kaję z Książkowego Zamieszania. Kaja stała w ogromnej kolejce do Kim Holden, a my podążałyśmy w kierunku kolejnej wielkiej kolejki, także  nie udało nam się zrobić żadnego selfiaczka.

Gdy dotarłyśmy na stoisko Muzy, czekała nas przemiła niespodzianka. Okazało się, że Klaudia  z bloga Z książką do łóżka zajęła nam miejsca! Kochana, nie wiem, jak Ci się odwdzięczymy za to, że zamiast stać ponad godzinę, spędziłyśmy w kolejce maksymalnie dwadzieścia minut. Szybko dołączyła do nas także Paulina z Miasta Książek oraz jej koleżanki. W takim towarzystwie nie da się nudzić! Nawet nie spostrzegłyśmy się, a już stałyśmy w pobliżu pani Ahern.

Przyznam szczerze, że spotkanie z Ahern było tym, którego bałam się najbardziej. Nie cierpię, nie cierpię języka angielskiego, nienawidzę go używać, nie podoba mi się jego brzmienie (jestem team języki romańskie). Dlatego na myśl, że będę musiała mówić do Ahern po angielsku czułam ból brzucha i przyspieszone bicie serca. Razem z Paulą postanowiłyśmy pójść razem w imię zasady - "we dwie będzie raźniej". Niestety, skończyło się na tym, że ja moją  łamaną pseudoangielszczyną mówiłam doAhern... Biedna, mam nadzieję, że domyśliła się, co mam na myśli. Najgorsze było chyba to, jak usiłowałam przeliterować swoje imię ( a nie cierpię zdrobnienia, uwielbiam Aleksandrę) i w połowie uświadomiłam sobie, że nie pamiętam angielskiego alfabetu. Ostatecznie jednak załatwiłam autograf dla siebie, dla Pauliny (mój inglisz: for Polina - dzięki Top Model i Dżoano Krupo) i jej koleżanki. Pisarka wywarła na mnie baaardzo pozytywne wrażenie, była niesamowicie ciepła i uśmiechnięta.

To zdjęcie wygląda trochę tak, jakbym to ja dawała
autograf p. Cecelii - zawsze mówiłam, że mam zadatki na gwiazdę
Wspólne zdjęcie musi być :)

Dedykacja od pani Ceceli

Póżniej, aby nieco ostudzić emocje po tak stresującym spotkaniu udałyśmy się na trybuny - kolejny plus WTK, w każdej chwili można wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza! Uznałyśmy, że trzeba uwiecznić piękne wspólne chwile i oto efekt:


Później pędem udałyśmy się na spotkanie z panem Piotrowskim, którego koniecznie chciała poznać Kitty. Kiedy byłyśmy na stoisku Videografu, postanowiłam zaszaleć i kupiłam sobie książkę, o której słyszałam tak wiele dobrego -"Ósmy kolor tęczy" Martyny Senator. Postanowiłam skorzystać z okazji i zamienić kilka słów z autorką, której twórczość mam zamiar poznać.

z panią Martyną Senator
Dedykacja od pani Martyny

Kiedy szłyśmy od pana Mortki, którego chciał odwiedzić Kociak, do pana Małeckiego, którego chciałam poznać ja - pamiętacie chyba moje zachwyty nad  "Śladami" i "Dygotem" znalazłyśmy to, co każda dorosła kobieta powinna mieć w swojej garderobie! Korony! Dziękujemy serdecznie paniom z Granny, które nie wyśmiały nas, a nawet dały nam te cudowne okazy naszej wspaniałości na darmo. I o ile zarówno na KTK jak i na mojej osiemnastce spierałyśmy się z Kitty i co chwilę detronizowałyśmy, to na WTK prawda wyszła na jaw - królowe są aż dwie! A jak zobaczycie nasze cudowne korony na KTK 2017 to spadniecie z wrażenia! Swoją drogą, podziwiam Klaudię, z którą spędziłyśmy całe Targi za to, że nie wstydziła się z nami chodzić :*
Oficjalne królowe Warszawskich Targów Książki

Później udałyśmy się na stoisko naszego ukochanego wydawnictwa Sine Qua Non - zresztą, muszę się przyznać, że większość naszego pobytu na Targach to było krążenie między dwoma-trzema stoiskami, bo nasi autorzy się dublowali. Ja, jak już wcześniej wspomniałam, postanowiłam spotkać się <w Krakowie zapomniałam książki, taki fail> z panem Małeckim. Bardzo miło mi się z nim rozmawiało, a obie z Darią doznałyśmy szoku, że jest ona aż tak przystojny! Serio, zazwyczaj pisarze wyglądają nieco bardziej hmmm artystycznie! Pan Jakub także zrobił mi dzień wiadomością, że planuje wydanie nowej książki - już w październiku!



Za to kolejne, należące już do Kitty spotkanie z pewnością powinno zostać nagłośnione, bowiem moja przyjaciółka... TRAFIŁA NA INSTA SINE QUA NON!

Kiedy Twoja przyjaciółka jest fejmem

W przerwie między kolejnymi spotkaniami, na które chciała iść Kitty, ja ruszyłam na shopping. Miałam jasno sprecyzowane cele, co chcę kupić i pomijając niezaplanowany zakup "Ósmego koloru tęczy", trzymałam się ich. Zakupiłam oczywiście książkę pana Mroza - "Inwigilację"  <nie stałam jednak w kolejce do niego, uznałam, że to bez sensu, autograf zdobędę sobie na KTK, a czas w Warszawie wolałam spędzić z Darią>. Oprócz tego na stoisku Czwartej Strony dorwałam prezent dla mamusi - "Pozytywkę" Agnieszki Lis. Jako, że trzecią książkę mogłam wziąć właściwie za darmo, zdecydowałam się także na zachwalane "The Call. Wezwanie".  Nie są to jednak wszystkie buki, jakie zabrałam w podróż na Komunię mojego kuzyna, na którą udałam się zaraz z Warszawy. Daria oddała mi bowiem mój "Pojedynek" oraz drugi tom "Angelfall". Przekazała mi także pochodzącego  z booktouru organizowanego przez Justyśkę "Złego Romea", a także pożyczyła "Klucz niebios". Paulina również postanowiła skorzystać z okazji, by nie wysyłać paczki i przekazała w moje rączki inną book tourową książkę - "Ulubione momenty". Możecie tylko wyobrazić sobie , jak patrzyli na mnie ludzie w busie...

Targi Książki zmęczone opuściłyśmy około czternastej. Niestety, musiałyśmy się same zdetronizować, bowiem ludzie patrzyli na nas cokolwiek dziwnie. Później udałyśmy się na obiadek i zwiedzanie Warszawy, co w naszym wykonaniu przypominało raczej zwiedzanie środków transportu, bowiem knajpka, którą sobie wybrałyśmy, nie mogła zrobić nam pizzy. Jednak ostatecznie spacerek z Darią po Warszawie wspomniam baardzo miło <ona pewnie mnie, wiecie, obcasy i kostka brukowa to nie najlepsze połączenie> i już się nie mogę doczekać, jak znów Kociaczka odwiedzę, ale tym razem na dłużej! Łapcie kilka fotosów z naszego wspólnego zwiedzania stolicy:

Taaak, bo dla niektórych metro to
atrakcja :)


Ostatni wspólny selfik w drodze na mojego busa :(
Jakie są moje ogólne wrażenia dotyczące Warszawskich Targów Książki - myślę, choć przyznaję to z prawdziwym bólem serca, że są one lepiej zorganizowane niż te w Krakowie. Więcej przestrzeni, więcej wejść no i zbawienna możliwość przewietrzenia się! To niby niewiele, ale komfort zwiedzania jakże większy! Na minus oczywiście ceny, które niczym nie różnią się od księgarnianych - ba, niektóre książki są nawet droższe. Szkoda, kiedyś mam wrażenie, że wyglądało to lepiej. 

Jestem pewna, że w przyszłym roku także odwiedzę WTK, chyba, że jakimś pechowym zrządzeniem losu wypadną mi ustne matury w sobotę... Ale to niemożliwe! Dziękuję wszystkim osobom, które sprawiły, że ten dzień był tak udany! A zwłaszcza dziekuję Darii za to, że wzięła mnie pod swoje skrzydła!

Z ogłoszeń parafialnych - założyłam fanpage - zapraszam do lajkowania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz