poniedziałek, 15 maja 2017

(156) "Biała Masajka" Corinne Hoffman

Hej, hej, Kochani!
Od pewnego czasu staram się czytać nie tylko beletrystykę. Sięgam również po biografie, po wspomnienia czy pamiętniki. Zazwyczaj są to książki, które mi się podobają, które zmieniają trochę moje spojrzenie na świat lub poszerzają moją wiedzę. Dlatego, kiedy wybierałam książki na Majowe Zaczytanie, z radością sięgnęłam po „Białą Masajkę”. Miałam nadzieję, że poznam inspirującą osobę, dowiem się czegoś więcej o kulturze Masajów… Niestety, nic z tego się nie stało. Uwierzcie mi, bardzo ciężko mi pisać tę recenzję, bowiem wiem, że książka opisuje autentyczne wydarzenia, że wszystko, o czym pisała autorka jest prawdą. I tak ciężko jest oceniać czyjeś życie, ale, z drugiej strony, już dawno żadna książka aż tak mnie nie poirytowała!


Dwudziestosiedmioletnia Corinne wyjeżdża wraz ze swoim narzeczonym Markiem w podróż przedślubną do Kenii. Tam poznaje przystojnego wojownika z plemienia Masajów, Lketingę, w którym zakochuje się bez pamięci. Kierowana siłą uczucia porzuca swoje życie w Szwajcarii i przeprowadza się do afrykańskiego buszu. Niestety, jej wyobrażenia na temat przyszłości z ukochanym szybko konfrontują się z brutalną rzeczywistością – niezrozumiałymi różnicami kulturowymi, niedogodnościami codziennego życia czy wreszcie rosnącą obsesją męża.

Dawno nie spotkałam się z tak irytującą bohaterką jak Corinne. Właściwie to ona była główną wadą tej książki, przez którą irytowało mnie mnóstwo innych rzeczy. Wiem, że historia jest oparta na faktach, ale postanowiłam ocenić ją tak, jak każdą inną. Corinne to bohaterka tak niesamowicie głupia, że to aż boli! Już od pierwszych stron nie mogła zrozumieć żadnej z jej decyzji. Jasne, wierzę w miłość, ale ona rzuciła swoje życie dla mężczyzny, którego nie zna, z którym z powodu bariery językowej nie może poznać… Corinne wiele zainwestowała, nie tylko pieniędzy, ale także serca, sił, emocji, jednak nie było mi jej szkoda. Nie wiem, jak wyobrażała sobie życie w afrykańskim buszu, czy chciała na siłę zmienić mentalność wszystkich dookoła? Nie rozumiała świata, w którym się znalazła, ale również nie starała się go zrozumieć. Dlatego, pomimo wszystko, większą moją sympatię zdobył Lketinga. Jasne, nie był on bynajmniej mężem z marzeń, jednak łatwiej było mi go polubić. On naprawdę nie był zły, po prostu został wychowany w takiej, a nie innej kulturze, miał taką, a nie inną mentalność. Liczył na to, że Corinne dopasuje się do realiów, jakie panują w Kenii.  Trochę mi go żal, bo na skutek decyzji podjętych przez Corinne stracił naprawdę wiele.

 Nie kupuję też obrazu miłości, jaki przedstawiony został w „Białej Masajce”. Wielokrotnie słyszałam, że książka opowiada historię wielkiego uczucia. Ja tymczasem niemal w ogóle go nie dostrzegłam. Tak naprawdę to Corinne, nie wiadomo z jakiego powodu, uparła się na z Lketingą. Uważam, że jedyne, co połączyło tę parę, to namiętność, dlatego nie potrafię wzruszać się ich losami.

Niesamowicie irytowało mnie też to, w jaki sposób Corinne Hofmann opisuje afrykańską rzeczywistość, mentalność Masajów. Choć z jednej strony deklaruje ogromną miłość do Afryki, nie stara się zrozumieć zwyczajów tubylców, lecz chce wszystko na siłę zmieniać. Uważam, że w krzywdzący sposób pokazała społeczność Masajów.

Nie do końca przekonał mnie także język, jakiego używa autorka. Jasne, to pamiętnik, opis jej przeżyć, a ona sama nie jest pisarką. Jednakże czasem język jest tak prosty, że obcowanie z nim nie sprawia przyjemności. Pojawiają się błędy stylistyczne, niejednokrotnie dialogi nie są oddzielone od reszty tekstu.

Żałuję, że poznałam „Białą Masajkę”. Pomimo oczekiwań, nie poszerzyła ona mojej wiedzy. Była nudna i momentami opuszczałam poszczególne strony, byle szybciej do końca. Dziwię się, że Corinne Hofmann napisała i puściła w obieg książkę, która przedstawiała ją w tak negatywnym świetle. Zdecydowanie nie polecam!

Ocena: 4/10 (może być)
Książka bierze udział w wyzwaniach:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz