środa, 14 grudnia 2016

(110) "Requiem" Lauren Oliver

Hej, hej, Kochani!
Nadszedł czas, by pożegnać się z jedną z serii, która całkiem niespodziewanie zawładnęła moim sercem. Przeżyłam przy niej wiele wzruszeń, pokochałam bohaterów, a poza tym, zostałam zmuszona do refleksji – czy szczęście faktycznie może istnieć bez smutku?  Dlatego dziś ze smutkiem i niedowierzaniem będę opowiadała Wam o „Requiem” wiedząc, że już nigdy nie spotkam się z Leną ani z Alexem.

UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DO „DELIRIUM” I „PANDEMONIUM”!


Po ucieczce przed egzekucją Julian wraz z Leną odnajdują schronienie w Głuszy. Zdaje się, że czeka ich już tylko wspólna przyszłość, jednak w tak opresyjnym państwie, jak Stany Zjednoczone opisane przez Lauren Oliver, jest to niemożliwe. Rząd nie może już dłużej udawać, że Odmieńcy nie istnieją, wypowiada im więc brutalną wojnę. Sytuację między Leną a jej nowym ukochanym psuje także nagłe pojawienie się Alexa, którego dziewczyna nigdy nie przestała kochać. Po drugiej stronie muru mieszka wyleczona dawna przyjaciółka Leny, Hana. Otrzymawszy wysokie wyniki ewaluacji, została sparowana z burmistrzem miasta. Podczas gdy trwają przygotowania do ślubu, kobieta zaczyna odkrywać, że propaganda, którą karmił ją rząd jest nieprawdziwa, a przyszły małżonek skrywa wiele mrocznych tajemnic. Czy remedium naprawdę odbiera ludziom wszelkie uczucia? Czy przyjaciółki żyjące w dwóch różnych światach mogą jeszcze się spotkać? Czy wojna może mieć jakikolwiek dobry koniec? Odpowiedzi na te pytania otrzymacie, sięgając po „Requiem”!

Ostatni tom serii nieco przypominał mi „Kosogłosa” autorstwa Suzanne Collins. Tak jak książka wieńcząca serię „Igrzyska śmierci”, lektura ta odbiega w znacznym stopniu od swoich poprzedniczek. Jest dużo bardziej dojrzała, przygnębiająca, smutna, okrutna. Wymaga zadania sobie trudnych pytań i nie udziela na nich klarownych odpowiedzi. Brakuje w niej moralnej jednoznaczności, nie możemy określić, po czyjej stronie stoi racja. Widzimy spustoszenia, jakie sieje wojna, nawet ta toczona w słusznej sprawie.

Podobnie jak „Pandemonium”, „Requeim” podzielone jest na dwie części. Tym razem akcja rozgrywa się równocześnie, jednak wydarzenia przedstawione są z perspektywy Leny i jej najbliższej przyjaciółki z czasów sprzed ucieczki z Portland – Hany. Lena, znana nam już z wcześniejszych tomów usiłuje odbudować swoje życie. Nie jest to proste, bowiem Głusza staje się coraz bardziej niebezpiecznym miejscem, na Odmieńców trwają polowania, a dodatkowo dziewczyna jest rozdarta pomiędzy zakochanym w niej Julianem, a utraconym, a teraz tak obcym Alexem. Natomiast historia przedstawiona oczami Hany opowiada o odkrywaniu przez nią wszystkich kłamstw opresyjnego systemu. To opowieść o pozbywaniu się bezpiecznych złudzeń i dążeniu do prawdy. Muszę przyznać, że w tym tomie dużo bardziej przypadła mi do gustu narracja Hany – w pewnym stopniu łatwiej było mi ją zrozumieć niż silną, niezniszczalną Lenę.
W „Requiem”, jak już wcześniej wspomniałam, przedstawione są wszystkie skutki wojny. Z tego powodu książka pełna jest smutku i braku zaufania. Razem z bohaterami obserwujemy, jak szybko rozwiewają się płonne nadzieje rebeliantów, jak bardzo okrutne są siły rządowe, a także jak łatwo stracić sens walki. Odmieńcy nie są wcale ukazani jako niezłomni – wśród nich zdarzają się zdrady i wątpliwości. Lektura tej książki sprawia ból, przez co trafia ona na zawsze do serca czytelnika.

Jedynym minusem „Requiem”, jaki przychodzi mi do głowy jest beznadziejnie zrealizowany wątek miłosny! Absolutnie nie rozumiem decyzji Leny, uważam, że są one irracjonalne. Rani wszystkich naokoło, nawet siebie i wreszcie wybór, którego dokonuje jest zupełnie niezasadny. To znaczy, wiecie, ja jestem stuprocentowo za tym chłopcem, którego wybrała, jednak wszystko działo się zbyt szybko, oboje całą książkę zachowywali się, jakby się nienawidzili, a na końcu takie coś….

Na pewno dużym plusem jest otwarte zakończenie. Wiem, że żaliło się na nie wiele osób, które chciały konkretnie wiedzieć, co działo się z ich ukochanymi bohaterami, jednak mnie ono w pełni usatysfakcjonowało. Napisane zostało przepięknym, charakterystycznym dla Lauren Oliver stylem, wypełnionym emocjami i pozytywnym przesłaniem. A zresztą, pozwólcie, że Wam je zacytuję:
Zburzcie mury.

W końcu o to właśnie chodzi. Człowiek nie wie, co się stanie, kiedy runą. Nie da się przeniknąć wzrokiem na drugą stronę, nie wie się, czy przyniesie to wolność, czy ruinę, porządek czy chaos. Czy będzie to raj czy zniszczenie.
Zburzcie mury.
W przeciwnym razie będziecie żyć ostrożnie, w lęku, będziecie budować barykady przeciwko nieznanemu, odmawiać modlitwy, by odegnać ciemność, i szeptać wersy pełne trwogi.
W przeciwnym razie nigdy nie poznacie piekła. Ale nie poznacie też nieba. Nie dowiecie się co to znaczy oddychać pełną piersią, ani nie zaznacie radości latania.
Wy wszyscy, gdziekolwiek jesteście: wy w strzelistych miastach i wy w małych wioskach. Znajdźcie w sobie to, co najtwardsze, kamienne bryły, żelazne pręty i ogniwa, i wyrzućcie precz.
Umówmy się tak: zrobię to, jeśli i wy to zrobicie, teraz i na zawsze.
Zburzcie mury.

Podsumowując, polecam Wam gorąco całą serię „Delirium”! To przepiękna dystopijna trylogia, opowiadająca o wartościach takich jak miłość, przyjaźń czy wierność samemu sobie. Jej zaletą jest niezwykle realistycznie oddane zniewolone społeczeństwo, jak również dojrzewanie jednostki do obrony własnych przekonań. To coś więcej, niż zwyczajne romansidło!

Ocena: 8/10 

Książa bierze udział w wyzwaniu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz