piątek, 16 listopada 2018

Nie dyskutuje się o gustach czy... w ogóle?


Hej, hej, Kochani!
Seria literackich kontrowersji została przeze mnie nieco zaniedbana. Przyznam szczerze, że przez studia nieco wyizolowałam się z literackiego światka i nie jestem aż tak świadoma tego, jakie są w nim teraz aferki. Postanowiłam dzisiaj jednak porozmawiać dzisiaj z wami na temat, który mnie rzeczywiście boli – poziom dyskusji wśród fanów literatury – na grupach fejsbukowych, na blogach, na lubimyczytać (choć tu najmniej).

Kiedy założyłam bloga, bardzo chciałam móc rozmawiać o literaturze. Mam wrażenie, że właśnie po to się pisze – aby wywołać emocje, aby zmusić do refleksji, aby pobudzić do jakiegokolwiek rozwoju intelektualnego (a przynajmniej kiedyś się po to pisało).  „Bez pomocy czytelnika żadne dzieło nie ma znaczenia. Dialog, jaki w trakcie czytania prowadzi czytelnik z autorem,  sprawia, że dzieło nabiera głębi i staje się przystępne.” Pisała Zuzanna Rabska. A przecież ilu czytelników, tyle odbiorów, odczytań tego samego nawet dzieła. Przenosimy je na naszą wrażliwość, nasze doświadczenia, nasz światopogląd – to wszystko aż prosi się o to, by rozmawiać, by pozwolić innym spojrzeć na dzieło naszymi oczami. Kiedy jeszcze uczyłam się w liceum, uwielbiałam namiętne dyskusje, które prowadziliśmy przez całe lekcje, omawiając książki z kanonu. A teraz, kiedy mi tego zabrakło (niestety, o „Pieśni słonecznej” świętego Franciszka zbytnio dyskutować się nie da), czuję ogromną pustkę. Łączy się ona z moim coraz większym zdegustowaniem blogosferą książkową i ogólnie książkowym internetem, więc postanowiłam wylać dziś moje żale.


Niesamowicie boli mnie, że w blogosferze nie dyskutuje się o książkach. Nie chcę tu obrażać moich czytelników, naprawdę, bardzo się cieszę, że ze mną jesteście, że czytacie moje posty – to motywuje. Jednak przeglądając posty moje czy innych zaprzyjaźnionych blogerów, cierpię. Nie chce mówić o swojej pracy, jednak kiedy czytam naprawdę merytoryczną recenzję, a pod spodem widzę tylko: „fajna książka”, „może przeczytam” lub „nie w moim stylu” to aż mną trzęsie. Naprawdę? My, tak oczytani, nie jesteśmy w stanie napisać nic więcej? Ja wiem, że pisanie komentarzy do recenzji książek, których się nie zna, nie jest zbyt proste, jednak wydaje mi się, że zawsze we wpisie znajdzie się jakiś punkt zaczepienia. Jeśli nie podobała Wam się książka, napiszcie, dlaczego. Jeśli jakaś zrobiła ogromne wrażenie – opiszcie je. Inspirujemy się nawzajem. 

Ostatnio dużo mówi się o kryzysie blogosfery. W obecnych czasach żyjemy tak szybko, że brakuje nam chwili na spokojną lekturę blogów, na przemyślenie artykułów, które napisali ich twórcy. A jednak wciąż jesteśmy w social mediach, stąd więc wniosek, że skoro na blogach o literacką dyskusję trudno, to może inaczej będzie wyglądać to w grupach facebookowych poświęconych właśnie książkom. Ale skądże! Przegląd każdej takiej społeczności to oglądanie kolejnych zdjęć zakupów tudzież różnych kończyn i pupili. Grupy zdominowane są przez książki nowe, które niewiele osób przeczytało, które jeszcze nie dojrzały w czytelnikach. Dyskusje, zapoczątkowane przez co bardziej upartych miłośników literatury, giną, niewiele osób chce się w nich udzielać, a jeśli już mają coś do powiedzenia, od razu są zakrzyczani przez najgorsze z haseł: „o gustach się nie dyskutuje”. Czytelniczy, którzy ośmielą się krytykować książkę, nazywani są hejterami i obraża się ich bez większego powodu. Większość albo milczy, albo ślepo pochwala te same wciąż pozycje, a o najwięcej, co można powiedzieć, by nie wywołać kontrowersji to: „czytałam”. Zamiast dyskusji mamy lajki i serduszka, a ja zastanawiam się, czy nie przechodzimy z kultury słowa do kultury obrazka.

Jakie są przyczyny tego zjawiska? Wątpię, że wszyscy czytelnicy mają złe intencje i są na tyle leniwi, by nie chcieć wypowiedzieć się o książkach. Myślę, że jednym z głównych winowajców jest tutaj brak czasu – nie da się ukryć, że do prowadzenia dyskusji, potrzeba spokoju, wyciszenia. W dzisiejszych czasach naprawdę ciężko jest usiąść, zebrać argumenty i ładnie je wyrazić. Dużo szybsze jest kliknięcie ikonki – sama się na tym łapie, że jakiś artykuł wywołuje u mnie setki myśli, nie piszę jednak komentarza, bo chcę najpierw zebrać myśli – i odkładam to na święte nigdy. Teraz staramy się być coraz bardziej produktywni, a dyskusja nie daje jednak żadnych materialnych korzyści, czasem jest „marnotrawstwem czasu” – bardzo często widzę ten zwrot, śledząc ciekawą dyskusję, kiedy każda ze stron wie, że przekonanego nie przekona. Widoczne jest to też moim zdaniem na spotkaniach autorskich – choć byłam tylko na kilku, zauważyłam, że często sprowadzają się one jedynie do podpisania książki i zrobienia  selfika na pamiątkę, brakuje natomiast przestrzeni do dyskusji. Jestem ciekawa, czy ten trend się odwróci…

Kolejną przyczyną zaniku dyskusji o książkach, jest zjawisko, które nazwałabym fast readingiem. Czytamy coraz więcej – mobilizują nas do tego wyzwania, powszechna mobilizacja – CZYTAJMY! Jednak czy za prędkością lektury idzie także jej jakość? Książki coraz częściej nie są sztuką, lecz rozrywką – banalne, schematyczne, napisane prostym językiem pozycje same się czytają, nie zostawiając jednak po sobie głębszego wrażenia. Dzisiejsza literatura nie zmusza czytelnika do refleksji, kolejne lektury są bardzo wtórne. Nie ma już tego katharsis, które powinno być częścią literatury, nie ma więc gorących o niej dyskusji. Przy czytaniu w tak szybkim tempie nie pozwalamy książkom dojrzeć w nas, często po tygodniu nie pamiętamy już, o czym były, jakie dokładnie wywarły na nas wrażenie. 

Jestem ciekawa, czy Wy lubicie dyskusje o literaturze. Prowadzicie je? Jeśli tak, to za pomocą jakich mediów? A może należycie do jakichś ciekawych klubów dyskusyjnych? Natomiast jeżeli nie, to jak myślicie, czym jest to spowodowane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz