poniedziałek, 30 stycznia 2017

(124) "Dręczyciel" Penelope Douglas

Hej, hej, Kochani!
Jak to możliwe, że jeszcze niedawno żaliłam się, że musicie mieć dość moich nieustających zachwytów nad książkami? Ja chcę wrócić do tamtego stanu! Niestety, od kiedy skończyłam „Wielkie nadzieje” nie jestem w stanie się w nic wciągnąć, ciężko mi zakochać się w książce, a nawet polubić na tyle, bym mogła przeczytać ją w całości. Tak samo było również z recenzowaną dziś pozycją – „Dręczyciela” przeczytałam niemal jedynie dlatego, że miałam zobowiązania wynikające ze współpracy recenzenckiej.

Tate i Jared w dzieciństwie byli najlepszymi przyjaciółmi, jednak w czasie wakacji przed pójściem do szkoły średniej chłopak zmienił się nie do poznania. Zaczął nienawidzić swoją niedawną bratnią duszę i niszczyć jej życie na wszystkie możliwe sposoby. Zastraszona dziewczyna postanowiła się uwolnić –wyjechała na rok do Francji. Kiedy wróciła, była zupełnie inna – silna, pragnąca uwolnić się od niszczycielskiego wpływu swojego wroga.


Mam wielki problem z oceną tej książki. Bo ciężko mi ją w stu procentach odradzać, doskonale wiem, że świetnie wpisuje się w schemat lubiany przez tak wiele nastolatek – i jeśli do nich należycie, to z pewnością „Dręczyciel” niezwykle się Wam spodoba. Ja jednak nie cierpię tego schematu i dlatego mój odbiór tej książki nie był zbyt pozytywny.

Jak dla mnie, chociaż w tym schemacie czytam naprawdę niewiele książek, cała akcja była tak niesamowicie przewidywalna. Kiedy na drodze Tate i Jareda pojawiały się jakiekolwiek sytuacje, w których niby przypadkiem mogliby się spotkać, było oczywiste, że tak się stanie. Tak samo ich rozmowy – niemal ze stuprocentową trafnością potrafiłam przewidzieć ich przebieg. Przez to, z jednej strony, szybko poszła mi lektura, ale z drugiej wciąż czekałam aż stanie się „TO COŚ” co złamie mi serduszko, zaskoczy i sprawi, że zrozumiem, czemu „Dręczyciel” ma na Lubimy czytać ocenę na niemal osiem gwiazdek!

Absolutnie niewiarygodni są dla mnie bohaterowie tej książki.  Zacznijmy więc od głównej bohaterki, Tate. Dawno nie czułam do najważniejszej postaci aż takiego braku sympatii. Tate jest jak dla mnie absolutną egoistką, która uważa, że cały świat kręci się wokół niej i jej relacji z Jaredem. Aż niedobrze mi się zrobiło, gdy potrafiła ranić wszystkich, nawet swoją przyjaciółkę, własnymi głupimi wyobrażeniami. Choć twierdzi, że Jared ją krzywdzi, sama odpłaca się pięknym za nadobne. Uważam nawet, że to ona jest dużo gorsza i bardziej zapiekła w nienawiści niż on. A z drugiej strony, kiedy boski Jared tylko się do niej zbliża, ona od razu, pomimo deklarowanej antypatii, jest gotowa niemal od razu, wybaczcie kolokwializm, rozłożyć przed nim nogi. Natomiast Jared, którego zdecydowanie polubiłam bardziej… Jak dla mnie jest on dużo lepiej wykreowany, jednak nie rozumiem do końca motywów, dla których zaczął nienawidzić Tate – wybaczcie, ale w moim słowniku emocji „nienawiść” to naprawdę silne słowo i wydaje mi się, że Penelope Douglas nieco nim szafuje.

Tak bardzo nie podobał mi się wątek miłosny! Przy „Making faces” pisałam, że bardzo nie lubię, kiedy to dziewczyna stara się bardziej, jednak dużo bardziej dziwnym, szkodliwym i nie do zrozumienia jest dla mnie wątek miłości wypływającej prosto z nienawiści. Ale nie na zasadzie burzenia murów, powolnego wzbudzania w sobie zaufania, nie, nie! Otóż Jared i Tate niemal od razu zaczynają się pożądać czysto seksualnie i chyba na tym cały związek ich się opiera… Zupełnie tego nie kupuję!

Z całą pewnością „Dręczyciel” ukazuje nam, jak bardzo może nas zmienić nienawiść i jak bardzo nie warto jest pchać się w to zgubne uczucie. Patrząc na Tate. Która swoje piękne lata traci na strach i żywienie negatywnych odczuć do Jareda widzimy, że czasem lepiej odpuścić, zapomnieć.

Jeszcze jedną zaletą, jaka przychodzi mi do głowy, jest klimat, jaki wykreowała pani Douglas. Naprawdę możemy poczuć się jakbyśmy brali udział w wyścigach samochodowych czy imprezach. Pasuje do tego kolokwialny, prosty styl, jakiego używa autorka oraz  język, jakim mówią bohaterowie.


Mnie „Dręczyciel” nie przypadł do gustu w ogóle. Bardzo często przewracałam oczami z zażenowania i dziwiłam się, jak można napisać aż takie głupoty. Zupełnie nie mogłam pojąc wątku miłosnego i irracjonalnego zachowania głównych bohaterów. Zdaję sobie jednak sprawę, że jest bardzo dużo dziewczyn, które lubią dla odprężenia przeczytać takie romansidło – i Wam je polecam!

Za egzmeplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Edito

Ocena: 3/10 (słaba)

Książka bierze udział w wyzwaniach:
 (przeczytana podczas weekendu)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz