Hej, hej, Kochani!
Seria literackich kontrowersji została przeze mnie nieco
zaniedbana. Przyznam szczerze, że przez studia nieco wyizolowałam się z
literackiego światka i nie jestem aż tak świadoma tego, jakie są w nim teraz
aferki. Postanowiłam dzisiaj jednak porozmawiać dzisiaj z wami na temat, który
mnie rzeczywiście boli – poziom dyskusji wśród fanów literatury – na grupach
fejsbukowych, na blogach, na lubimyczytać (choć tu najmniej).
Kiedy założyłam bloga, bardzo chciałam móc rozmawiać o
literaturze. Mam wrażenie, że właśnie po to się pisze – aby wywołać emocje, aby
zmusić do refleksji, aby pobudzić do jakiegokolwiek rozwoju intelektualnego (a
przynajmniej kiedyś się po to pisało). „Bez pomocy czytelnika żadne dzieło nie ma
znaczenia. Dialog, jaki w trakcie czytania prowadzi czytelnik z autorem, sprawia, że dzieło nabiera głębi i staje się
przystępne.” Pisała Zuzanna Rabska. A przecież ilu czytelników, tyle odbiorów,
odczytań tego samego nawet dzieła. Przenosimy je na naszą wrażliwość, nasze
doświadczenia, nasz światopogląd – to wszystko aż prosi się o to, by rozmawiać,
by pozwolić innym spojrzeć na dzieło naszymi oczami. Kiedy jeszcze uczyłam się
w liceum, uwielbiałam namiętne dyskusje, które prowadziliśmy przez całe lekcje,
omawiając książki z kanonu. A teraz, kiedy mi tego zabrakło (niestety, o „Pieśni
słonecznej” świętego Franciszka zbytnio dyskutować się nie da), czuję ogromną
pustkę. Łączy się ona z moim coraz większym zdegustowaniem blogosferą książkową
i ogólnie książkowym internetem, więc postanowiłam wylać dziś moje żale.