Hej, hej, Kochani!
Jak chyba każda mała dziewczynka, w dzieciństwie kilka razy
słyszałam od babci, od cioć, od księdza na religii: „Ola, a może ty siostrą zostaniesz?”.
I choć nigdy nie bałam się zakonnic, czułam, że to nie jest moja droga.
Później, z upływem lat (spędzonych w kościelnym środowisku – byłam w Oazie,
jeździłam na rekolekcje) coraz częściej wracała do mnie myśl – a może? Czułam
fascynację tymi kobietami w habitach, które całe swoje życie się modlą… A
jednocześnie nic nie wiedziałam o ich życiu. Coraz częściej słyszałam też o
siostrach, które odeszły – nie wytrzymały? Temat coraz bardziej mnie
intrygował! Odpowiedzi na to, jak wygląda życie w żeńskim zakonie postarała się
dostarczyć Marta Abramowicz i choć ze względu na jej orientację polityczną i
światopoglądową długo zastnawiałam się, czy warto dać szansę jej reportażowi,
ostatecznie nie żałuję, że się na to zdecydowałam.
Podobno każdy z nas zna lub chociaż słyszał o przynajmniej
jednej kobiecie, dziewczynie, która opuściła zakon. One same zdają się jednak
milczeć. Podczas gdy o księżach, którzy opuścili stan kapłański jest głośno,
często występują oni w telewizji i zabierają głos w kwestiach światopoglądowych,
o nich nie wiemy nic. Ze ścianą milczenia i powszechną w środowiskach
kościelnych zgodą na utrzymanie zakonów żeńskich w swego rodzaju tematyce tabu
spotkała się Marta Abramowicz, kiedy usiłowała odnaleźć kobiety, które
opowiedziały jej o swym życiu za murami klasztoru. Mimo wszystko – udało się.
Historie, które dziennikarka przedstawiła, przerażają i budzą niezrozumienie.
Od czasów moich oazowych wzruszeń i myśli o zakonie minęło
już trochę lat. Zaczęłam krytycznie patrzeć na tę instytucję, czując, że coś
jest w niej nie tak. Widziałam jedynie siostry, które wciąż wyglądały na niezadowolone
z życia, sfrustrowane, często nie mogące się realizować… Lektura reportażu „Zakonnice
odchodzą po cichu” przekonała mnie, że zakony żeńskie są miejscem, które
zniewala i odbiera radość z życia.
Autorka oddała głos swoim rozmówczyniom. Opowiedziały one
swoje losy, które, choć różne były jednocześnie bardzo do siebie podobne.
Zakochanie w Bogu, rekolekcje, chęć oddania Mu całego życia, zakon – ten wymarzony,
wybrany, najlepszy. A potem? Zamiast chwil na modlitwę – sprzątanie po nocach.
Zamiast pomocy bliźniemu – klepanie różańców. Całkowite poddanie się przełożonym,
które z czystej złośliwości (zazdrości?) nie chciały wykorzystać talentów
sióstr, nie pozwalały im na zachowanie człowieczeństwa i własnej osobowości.
Żadnych więzów, żadnej bliskości – tylko ślepe posłuszeństwo połączone z przekonaniem,
że wszystko, co robisz jest grzechem, a twoje wątpliwości są jedynie przejawem
twej słabości. Wreszcie odejście –
często w atmosferze skandalu lub przeciwnie – po cichu, jakby nigdy tej siostry
nie było. Różnie potoczyły się później losy dawnych zakonnic – jedne odeszły od
Kościoła, inne trwają w nim mimo wszystko. Wszystkie są osobami zranionymi.
Oprócz oddania głosu byłym zakonnicom, Marta Abramowicz spróbowała
odpowiedzieć na pytanie – dlaczego? Skonfrontowała ze sobą zgromadzenia męskie
i żeńskie, przeprowadziła prawdziwe dziennikarskie śledztwo. Dotarła do konstytucji i dokumentów
kościelnych, przedstawiła historie zakonów i specyfikę życia w zgromadzeniu.
Nie da się jej zarzucić jednostronności – przeprowadziła rozmowy z zakonnicami,
które wciąż trwają w powołaniu, a także ukazała siostry, które żyją szczęśliwie
i zgodnie z Bogiem i samymi sobą. Niestety, miejscami można było postrzec
ignorancję Marty Abramowicz w sprawach nauczania Kościoła, jednak jest to
naprawdę niuans przy tak dobrej i wnikliwej książce.
Reportaż napisany został w bardzo sprawny sposób. Sytuacja
polskich zakonnic przedstawiona została za pomocą obrazów – scen, które
wstrząsają i pozostają w pamięci. Autorka postawiła na emocje – widać je bardzo
dobrze w opowieściach byłych zakonnic. Kobiety w przekonujący sposób opisują swoje uczucia – ich ból i
niezrozumienie można wręcz odczuć. Mimo że Marta Abramowicz stara się uciec od
jednoznacznych ocen moralnych, często odpowiednie słowa same cisną się na usta.
Podsumowując, uważam, że „Zakonnice odchodzą po cichu” to
kawał dobrego reportażu. Czyta się go dobrze, szybko i co najważniejsze,
rozszerza on wiedzę czytelnika o świecie – o jego aspekcie, o którym zazwyczaj
się nie słyszy. Jeśli ktoś tak jak ja jest wierzący i ma wątpliwości, czy
powinien sięgnąć po tę książkę, niech się ich pozbędzie – to nie jest reportaż
przeciwko Kościołowi, lecz przeciwko złu, jakie można wyrządzić drugiemu
człowieku w imię Kościoła.
Ocena: 8/10 (rewelacyjna)