Hej, hej, Kochani!
Chociaż ostatnio starałam się czytać bardziej ambitną
literaturę, nie mogłam się powstrzymać po moje guilty pleasure – romanse młodzieżowe.
W listopadzie, kiedy już nauka zaczynała się rozkręcać, miałam przyjemność poznać
debiut polskiej autorki rodem z Wattpada – Laylę Wheldon i jej „Dance. Sing.
Love. Miłosny układ”. Powieść, choć poniekąd schematyczna, zachwyciła mnie
niesamowicie przjmującymi opisami stanów emocjonalnych i wyrwaniem się z utartych
wzorców. Dlatego, kiedy w zapowiedziach wydawnictwa Edito ujrzałam kontynuację
cyklu, nie wahałam się długo.
UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI ZAWIERA SPOILERY DO KSIĄŻKI „DANCE.SING.LOVE.
MIŁOSNY UKŁAD”.
Po ataku terrorystycznym na lotnisku Livia musi mierzyć się
z kłopotami ze zdrowiem oraz traumą psychiczną. Dodatkowo, okaleczonej tancerce grozi całkowity rozpad kariery.
Na szczęście trwa przy niej jej ukochany, James. Przed tancerką i piosenkarzem w
końcu maluje się piękna przyszłość – wkrótce jednak przekonają się, że życie to
nie bajka i będą musieli zmierzyć się z problemami wynikającymi ze wspólnej
historii.
Czytając „Dance. Sing. Love. W rytmie serc” miałam
niesamowcie mieszane uczucia. Myślę, że to jedna z tych powieści, które podczas
lektury wydają się nam cudowne, wciągają, każą wyłączyć głowę, jednak w
momencie, gdy tylko je odłożymy i zaczniemy o nich myśleć, ukazują się nam
wszystkie ich wady. Trudno było mi też odnaleźć odpowiednią ocenę dla drugiej książki
Layli Wheldon i oparłam ją właściwie tylko na tym, że była o gwiazdkę gorsza od
swej poprzedniczki.
Tak jak pierwszy tom, również „W rytmie serc” to książka
wypełniona emocjami. Myślę, że to właśnie one stanowią główną zaletę książki.
Młoda pisarka przedstawia prawdziwą gamę różnych uczuć, a opisuje to w sposób,
który każdą wrażliwą czytelniczkę wprawi w stan rozpaczy i pilnego poszukiwania
chusteczek higienicznych. Podczas lektury „Dance. Sing. Love. W rytmie serc” na
przemian płaczemy, śmiejemy się i wzruszamy. Layla Wheldon pozwala nam w stu
procentach utożsamić się z główną bohaterką i wspólnie przeżywać jej wzloty i
upadki, bać się i odczuwać nadzieję.
„Dance. Sing. Love. W rytmie serc” oferuje czytelniczce coś,
co rzadko spotykamy w literaturze młodzieżowej. Większość romansów kończy się przecież w momencie,
w którym bohaterowie padają sobie w ramiona i wyznają dozgonną miłość.
Tymczasem w drugim tomie losów Jamesa i Livii obserwujemy ich próby zbudowania
wspólnej codzienności – tym trudniejszej z powodu traum młodej tancerki, zranień,
które zadał jej wcześniej ukochany oraz trybu życia, jaki oboje prowadzą. Byłam
niesamowicie ciekawa, jak autorka poprowadzi ten nieoczywisty wątek. I,
niestety, spotkało mnie srogie rozczarowanie. Jak zawsze w literaturze młodzieżowej
wątek miłosny sprowadzony został właściwie jedynie do seksu. Livia i James
kochają się NON STOP. CAŁY CZAS. Rekordem były chyba cztery sceny erotyczne w
jednym rozdziale… Nie mówię, że są one źle napisane – w odróżnieniu od większości
powieści romantycznych dla młodzieży, w „Dance. Sing. Love. W rytmie serc” odnajdziemy
naprawdę gorące, dobrze napisane, pobudzające wyobraźnie opisy seksu… Tylko – co
za dużo to niezdrowo. Niestety, w związku Livii i Jamesa seks był jedynym
remedium na ich problemy, zastępował rozmowę – zamiast znaleźć rozwiązanie
sytuacji, bohaterowie znajdowali się w łóżku.
Niestety, rozczarowały mnie także problemy, które pojawiły
się w związku Jamesa i Livii. Nie wiem, czego oczekiwałam, jednak to, co
dostałam, było żenujące. Kłopoty były przewidywalne, a jednocześnie tak
wydumane, tak z księżyca, że nie mogłam uwierzyć w fabułę. Szkoda, bo kreacja
tak różnych charakterów jak James i Livia mogło skutkować stworzeniem naprawdę
ciekawych spięć i dać okazje do konfrontacji. Niestety, autorka postanowiła
pójść na łatwiznę i wykorzystać motywy przerabiane już na milion sposobów.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów – pozostaje niemal bez
zmian. Po raz kolejny zachwyciła mnie Livia. Naprawdę, takiej bohaterki na próżno
szukać w literaturze młodzieżowej. Włoszka jest osobą myślącą trzeźwo, rozsądną
i racjonalną. Chociaż jest zakochana w Jamesie, zdaje sobie sprawę z jego wad i
nie poddaje się bezmyślnie jego woli. Natomiast James… ech, zupełnie nie
rozumiem kreowania go na cudownego faceta. To mężczyzna egoistyczny, myślący jedynie o
zaspokojeniu własnych potrzeb. Irytowało mnie jego podejście do Livii, którą
traktował jak swoją własność, do szewskiej pasji doprowadzała jego wybuchowość
i nieumiejętność użycia mózgu. Aż dziw, że tak fajna dziewczyna jak główna
bohaterka sagi związała się z tak beznadziejnym facetem… Nie da się ukryć, że książka opiera się
głównie na Livii i Jamesie. Bohaterowie drugoplanowi są, ale nie zostali zbyt
dobrze wykreowani – nie wzbudzają właściwie żandych emocji. Szkoda, bo w pierwszym
tomie zdawali się być dużo bardziej wyraziści.
Seria „Dance. Sing. Love” z całą pewnością nie jest lekturą
wybitną. Idealnie nadaje się dla osób, które kochają romanse i które chcą
trochę pożyć miłosnymi przygodami sławnych i bogatych. Mimo że drugi tom
odbiega poziomem od pierwszego, to wciąż jest bardzo przyjemnym czytadłem.
ZA EGZEMPLARZ DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU EDITO
Ocena: 6/10 (dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz