Hej, hej, Kochani!
Po dość długiej nieobecności (znów, nawet nie wiecie, jak
głupio mi tak często zaczynać posty) chciałabym zaprosić Was dzisiaj na
recenzję książki, która przełamała moją czytelniczą niemoc. Po zajęciach często wracam tak
zmordowana, że nie mam w ogóle ochoty na lekturę, jednak samej czynności
czytania bardzo mi brakuje, więc chyba znów sięgnę po młodzieżówki. Dziś
przychodzę do Was z recenzją nowości od wydawnictwa Niezwykłego – „Drogi
Martinie”, debiut Nic Stone, który sprawił, że po raz pierwszy od niepamiętnych
czasów przeczytałam książkę w jeden dzień.
Justyce jest jednym z najlepszych uczniów w swojej
prestiżowej szkole. Marzy o tym, by dostać się na jeden z uniwersytetów Ligii
Bluszczowej i spełniać swoje aspiracje. Ma jednak jeden problem – kolor skóry.
Przykre wydarzenie, nieporozumienie, w wyniku którego chłopak zostaje
aresztowany, uświadamia mu, że równość rasowa jest tylko fikcją. Postanawia
jednak nie poddać się Klątwie Czarnego Chłopaka i wzorem swego mistrza, Martina
Luthera Kinga, chce przeciwstawić się nienawiści poprzez pacyfistyczną postawę.
Niestety, wkrótce będzie musiał zmierzyć się z trudnym przeżyciem, które
podważy cały jego światopogląd.
Chociaż „Drogi Martinie” przełamało moją czytelniczą niemoc,
nie uważam tej lektury za udaną. Czytało mi się ją naprawdę szybko, jednak obawiam
się, że równie szybko o niej zapomnę. Debiutancka powieść Nic Stone jest niestety
powielonym po raz enty schematem, łatwą w odbiorze i niedoskonałą w wykonaniu
powieścią pod tezę. Wszystko jest tu wyłożone kawa na ławę, brak miejsca na
szarość i jakąkolwiek własną interpretację faktów.
Najważniejszym i właściwie jedynym tematem poruszanym w debiutanckiej
powieści Nic Stone jest rasizm i nietolerancja rasowa. Wszystkie wydarzenia w
książce podporządkowane są jednej tezie: życie czarnoskórych mieszkańców
Ameryki jest ciężkie i nacechowane uprzedzeniami. Z jednej strony domyślam się,
że tolerancja może być jedynie pięknym sloganem, z drugiej uważam, że temat
został nieco przejaskrawiony i przesadzony. Czułam się, jakby autorka waliła mnie
obuchem w głowę i wpajała jedyny słuszny sposób myślenia. Brakowało mi tutaj
głębi, psychologii postaci, spojrzenia na drugą stronę. Z tego powodu zdaje mi
się, że „Drogi Martinie” to powieść przeznaczona raczej dla młodszej młodzieży,
która nie potrzebuje stawiać sobie pytań, lecz woli mieć postawioną z góry
tezę. Przyznam też, że samo podciąganie każdego problemu pod kwestię rasy
zaczęło mnie już irytować.
Kreacja bohaterów została podporządkowana tezie. Bohaterowie
podzieleni są jednak nie ze względu na kolor skóry, lecz na wyznawany stosunek
do kwestii rasowych. Jasne, jest to na pewno element, który w znacznym stopniu
oddaje charakter człowieka, jednak tym, co mnie irytowało jest fakt, iż ukazani
bohaterowie byli czarno-biali (i to nie tylko pod kątem koloru skóry). Jeśli
ktoś był rasistą, postępował w sposó karygodny, był egoistyczny – bo tak. Nie
uzasadniono w żaden sposób motywacji młodych ludzi, nie pokazano ich charakteru,
wiedzieliśmy o nich tylko tyle, że prześladują innych. Natomiast postaci
czarnoskóre były mocno idealizowane i nawet rzeczy obiektywnie złe, jakich się
dopuszczali, były usprawiedliwianie. Niestety, tak jednoznaczny obraz postaci
raził mnie.
Największą wadą recenzowanej przeze mnie powieści jest styl.
W książce przeplatają się napisane w czasie teraźniejszym rozdziały z narracją
trzecioosobową oraz fragmenty listów, jakie główny bohater pisze do swojego
autorytetu. Na pewno znacznie lepiej wypada korespondecnja – ale może to
dlatego, że ja preferuję czas przeszły. Wydaje mi się także, że w tych
rozdziałach jest choć trochę pogłębiona psychologia, więcej możemy dowiedzieć
się o bohaterach, choć znów wszystko wyłożone jest kawa na ławę. Natomiast
rozdziały trzecioosobowe były ogromną porażką! Miały charakter sprawozdania, opowiadanie
znacznie zdominowało opis, przez co trudno było wniknąć w świat przedstawiony.
Skandaliczne dla mnie było zapisywanie dialogów poprzez podanie imienia
bohatera i po dwukropku przytoczenie jego wypowiedzi – no błagam, szanujmy się!
Niestety, styl powieści, choć rzeczytwiście ułatwiał szybką lekturę,
niesamowicie mnie wymęczył.
Nie jestem zadowolona z lektury „Drogiego Martina”. Rzeczywiście,
powieść nieco mnie rozluźniła i pozwoliła pozbyć się niechęci do książek,
jednak uświadomiła mi także, że chyba pomału wyrastam z młodzieżówek, gdzie
świat przedstawiony jest czarnobiały. Mimo tego, że wywarła na mnie niezbyt pozytywne
wrażenie, poleciłabym tę książkę młodszym, mniej wymagającym odbiorcom – myślę,
że stanowi ważny przyczółek do rozmów o tolerancji, równości i wzajemnym szacunku.
Ocena: 4/10 (może być)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz