Hej, hej, Kochani!
Czas na wielki powrót! Moja planowana nieobecność, która
początkowo miała potrwać tyle, ile czasu spędzę w mojej ukochanej Italii,
niespodziewanie przedłużyła się, ale dzisiaj witam Was już na dłużej – dopóki studia
mnie nie pokonają. W pierwszym poście po dłuższej nieobecności chciałabym
opowiedzieć Wam, dlaczego się na nią zdecydowałam i co ona mi dała.
Myślę, że wszyscy wiecie, jak ciężki miałam rok. Naukowo,
osobiście, czytelniczo. Jakoś tak za dużo na siebie wzięłam, za bardzo chciałam,
ale siły miałam ograniczone. A że zawsze chciałam w stu procentach oddać się
temu, na co się decydowałam, z czasem blog stał się mało przyjemnym obowiązkiem
– kolejnym na liście „to do”. Dopadło mnie zmęczenie – przestałam chcieć czytać
egzemplarze recenzenckie, przestałam chcieć pisać recenzje, bo miałam wrażenie,
że wszystkie są miałkie i niewiele
wnoszące do dyskusji o książkach. Również moja aktywność na Waszych blogach ograniczyła
się do kilku zdawkowych słów, bo na lepsze ogarnięcie tego wszystkiego. Oddaliłam
się od wizji blogera, jakim zawsze chciałam być.