Hej, hej, Kochani!
Czas odgrzebać się z egzemplarzy recenzenckich! Przez
nadmiar nauki czuję, że nawalam, dlatego teraz większość recenzji na blogu
opatrzona będzie podziękowaniami dla wydawnictwa. Dzisiaj opowiem Wam o
kolejnym romansie, który przeczytałam dla rozluźnienia i oderwania się od
ambitnej literatury. „Dance, sing Love. Miłosny układ” to debiut ukrywającej
się pod pseudonimem polskiej autorki, która sławę zdobyła dzięki portalowi
Wattpad, a potem została odkryta. Choć zazwyczaj podchodzę sceptycznie do dzieł
tam powstałych, po cudownym „Uratuj mnie” postanowiłam dać szansę Layli
Wheldon.
Livia Innocenti to młoda tancerka o amerykańsko-włoskich
korzeniach. Jej kariera jest u szczytu – dziewczyna pracuje w słynnym zespole.
Jednym ze zleceń, do jakiego zostaje zatrudniona jest występ w czasie trasy
koncertowej gwiazdy pop – niesamowicie seksownego Jamesa Sheridana. Dziewczyna
nie może znieść aroganckiego i nieprzyjemnego piosenkarza, ale jednocześnie coś
ją do niego ciągnie. Wspólne picie alkoholu, nocne spacery po europejskich
miastach i silne przyciąganie sprawiają, że dziewczyna zakochuje się bez
pamięci w Jamesie. Mężczyzna darzy jednak uczuciem inną kobietę – swoją byłą
partnerkę.
Ostatnimi czasy mam naprawdę szczęście do romansów. Wiem, że
nie są to książki, bo których należy spodziewać się wiele, raczej takie
odmóżdżacze, jednak zarówno recenzowany ostatnio „Początek mnie i ciebie”, jak i
„Dance, sing, Love. Miłosny układ” mają w sobie jakieś charakterystyczne cechy, coś,
co je wyróżnia i co szczególnie przyadło mi do gustu. Debiut Layli Wheldon,
pomimo licznych wad, oczarował mnie kreacją psychologiczną głównej bohaterki.
To także ksiązka, która niesamowicie wciąga i nie pozwala się od siebie
oderwać!
Niestety, „Dance, sing, Love” to książka bardzo nierówna.
Niemal każdy aspekt powieści ma zarówno zalety, jak i liczne wady. Na pierwszy
ogień chciałabym wziąć kreację bohaterów. Jak już wspomniałam, oczarowała mnie
postać Livii. Niesamowicie przypadło mi do gustu to, jak autorka pokazywała jej
walkę o siebie o to, żeby być szczęśliwą. Przekonało mnie również to, jak
zmieniało ją toksyczne uczucie – jak powoli stawała się cieniem samej siebie,
jak traciła chęć do życia i pogrążała się w nałogu alkoholowym. Wiedziała, że
nie powinna być tak poddana Jamesowi, ale i tak była. Może to okrutne i
sadystyczne, ale uważam, że bardzo prawdziwe. Niemniej nie pochwalam jej
zachowania w dalszej części książki, kiedy nagle zapomniała o wszystkim złym,
co przecierpiała przez Jamesa i ochoczo mu wybaczyła. Absolutnie nie przekonała
mnie za to kreacja głównego bohatera. To typ postaci, której nie lubię
najbardziej! Nadęty, arogancki, przekonany, że wszystko mu się należy i
wszystko mu wolno! Doprawdy nie wiem, co Livia w nim widziała, oprócz tego, że
był seksowny, co zostało podkreślone około miliarda razy… Uważam też cały wątek
jego „zakochania-nie-zakochania” w tancerce za strasznie naciągany. Na początku
przedstawiony jest jako szaleńczo zakochany w jednej kobiecie, by nagle
uświadomić sobie, że kocha tak naprawdę inną – moim zdaniem to wcale tak nie
działa, a zmiana uczuć była typowo wattpadowo-opkowa. Pozostali bohaterowie
byli moim zdaniem dość papierowi i schematyczni – tak naprawdę każdego dałoby zamknąć
się w jednym zdaniu.
Rozczarował mnie także wątek miłosny. Na początku miałam
nadzieję na coś naprawdę cudownego i oryginalnego. Lubię wątek niespełnionej,
nieszczęśliwej miłości. Podobało mi się to, jak oboje, Livia i James niszczyli
się nawzajem – było to ciekawe i inne. Przekonywał mnie układ „to tylko seks”, rozumiałam
biedną zakochaną tancerkę i mężczyznę, który po prostu nie umiał jej pokochać. Jedynym,
co mnie raziło, był nadmiar scen łóżkowych. Niestety, to, co działo się w
drugiej połowie książki, zdecydowanie zniszczyło moje pozytywne wrażenia. Nie spodobało mi się nagłe zakochanie Jamesa,
nie sposobało mi się to, jak Livia zaczęła się upokarzać i w końcu – nie spodobał
mi się happy end. Może i to okrutne, ale uważam, że są rzeczy, których nie
należy wybaczać, na które nie można pozwolić, a tak toksyczna relacja jak ta
łącząca piosenkarza i tancerkę nie mogła stać się podstawą udanego, zdrowego
związku.
Kolejną mającą zarówno wady, jak i zalety częścią książki
jest styl pisania. Rzeczywiście, pani Wheldon potrafi stworzyć ciekawe opisy i
w umiejętny sposób umiała oddać emocje targające Livią – przenikały one
czytelniczkę. Z drugiej strony, jej styl był przepełniony wulgaryzmami, który
absolutnie nie znoszę oraz aluzjami do seksu – które w zdrowej ilści i na
jakimś takim poziomie znoszę, jednak co za dużo, to niezdrowo, a podteksty w „Dance,
sing, Love” były na dość niskim poziomie. Dodatkowo, poirytowały mnie błędy we
wtrąceniach z włoskiego – ja wiem, że to moja malutka obsesja, jednak naprawdę,
użycie Google translate nie jest tak trudne!
Książka pani Wheldon ma zarówno zalety, jak i wady. Z całą
pewnością wciągnęła mnie, pozwoliła mi się odprężyć i wywołała we mnie liczne emocje.
Z drugiej strony, ma wady – nie do końca konsekwentnie prowadzony wątek
miłosny, beznadziejnego głównego bohatera oraz dość średni styl pisania. Mimo
to, dam Layli Wheldon kolejną szansę i z chęcią zapoznam się z kolejnym tomem
przygód Livii i Jamesa.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Edito.
Ocena: 6/10 (dobra)
Książka bierze udział w wyzwaniu: