Hej, hej, Kochani!
W życiu każdego czytelnika są autorzy, którzy go
ukształtowali. Którzy rozwinęli miłość do czytania i zafundowali bezsenne noce
spędzane z ich twórczością. Dla mnie jedna z takich pisarek jest Anna
Ficner-Ogonowska, autorka cudownej trylogii o szczęściu („Alibi na szczęście”,
„Krok do szczęścia” i „Zgoda na szczęście”). Niestety, spotkanie z innym jej
utworem, „Czas pokaże” okazał się
porażką – książka wynudziła mnie, była zupełnie o niczym i na jej napisanie
zmarnowano stanowczo zbyt wiele papieru. Kiedy więc na sklepowych półkach
pojawiła się nowa powieść Anny Ficner-Ogonowskiej, czułam z jednej strony
podekscytowanie, a z drugiej obawy. Postanowiłam jednak zaryzykować i „Okruch”
zadomowił się w mojej biblioteczce!
Pomimo młodego wieku Sara ma już za sobą ciężkie przeżycia.
Nieudane małżeństwo, trudny rozwód – to wszystko pozbawiło jej młodzieńczej
naiwności. Teraz kobieta pracuje jako przedszkolanka i nie oczekuje już żadnych
romansów, ciesząc się spokojnym życiem u boku ukochanego dziadka.
Niespodziewanie i w dramatycznych okolicznościach na jej drodze staje niezwykle
przystojny policjant Maks. Ich znajomość nie tylko pozwoli Sarze uleczyć rany z
przeszłości, ale także pozwoli odkryć ogromną rodzinną tajemnicę.
Od dłuższego czasu nie jestem fanką literatury obyczajowej.
Książki skierowane dla kobiet wydają mi się miałkie, schematyczne i pozbawione
sensu. Na szczęście, „Okruchowi” udało się podbić moje serce. To książka
idealna na letnie zaczytanie, do hamaka i na plażę. Ten idealny przykład
literatury pełnej dobrych uczuć, wiary w drugiego człowieka i przekonania, że
na każdego w życiu czeka happy end stanowił dla mnie świetny przerywnik od
książek trudnych bądź przynajmniej absorbujących, w których ostatnio się lubuję.
W książce Anny Ficner-Ogonowskiej zachwycił mnie bajkowy
wprost nastrój w dziwny sposób połączony z realnością. Bohaterowie żyją
przecież w czasach nam w miarę współczesnych, bo na początku XXI wieku. Ale, z
drugiej strony, świat wykreowany na kartach powieści pani Ficner Ogonowski jest
zachwycający i zupełnie inny od tego, co znamy z autopsji. To miejsce pełne
dobrych i życzliwych ludzi, którzy z dobrego serca chcą sobie pomagać. To
świat, w którym człowiek uśmiecha się do człowieka, a nie patrzy na niego
wilkiem. To świat, gdzie rodziny są silne swoją miłością, a nie każdy ma na
uwadze tylko swój interes. Podejrzewam,
że wielu czytelników może razić taka słodkość, takie oderwanie od naszej szarej
polskiej rzeczywistości, jednak dla mnie stanowi ona nieodłączną część twórczości
Anny Ficner-Ogonowskiej, za którą ją pokochałam. Myślę, że czytając tak dużo
literatury mocnej, brutalnej, odzierającej ze złudzeń czy robiącej z mózgu
papkę, czasem dobrze jest zanurzyć się w pięknej rzeczywistości, takiej jak ta
wykreowana w „Okruchu” Anny Ficner-Ogonowskiej. I może jakoś dać się
zainspirować, by przenieść choć okruszki tej dobroci do naszego życia.
Konsekwencją tej bajkowości jest konstrukcja bohaterów. Nie
wiem, czy jest ona tak naprawdę zaletą czy wadą „Okruchu”. Postaci wykreowane
przez Annę Ficner-Ogonowską są niesamowicie jednostronne – albo dobre, albo
złe. W tym świecie brak miejsca na szarość, lecz równocześnie brak też miejsca
na zło. Czarne charaktery są jedynie wspomniane, nie poświęca się im wiele
miejsca. Natomiast główni bohaterowie są wprost idealni – cierpliwi, zakochani
w sobie, dobrzy. Widać jednak pewien progres w konstrukcji bohaterów męskich. O
ile w trylogii o Hance i Mikołaju czy w „Czas pokaże” byli oni kompletnie
nierzeczywiści i nie przypominali ludzi, lecz wizualizację marzeń każdej kobiety
o idealnym mężczyźnie, o tyle w „Okruchu” Maks zaczyna być człowiekiem. Nadal
jest do szaleństwa zakochany w pani swojego serca, jednak pojawiają się u niego
procesy myślowe! Sara natomiast poniekąd
przypomina mi Hankę Lerską – tak samo zraniona przez życie, tak samo bojąca się
znów zaufać szczęściu. Jednakże w tym porównaniu dużo korzystniej wypada bohaterka
najnowszej książki Anny Ficner-Ogonowskiej – nie jest aż tak zamknięta w swoim
bólu, potrafi cieszyć się życiem, chce dać sobie kolejną szansę. Niestety,
również i w tej książce pojawi się mój znienawidzony typ bohaterki, która musi obowiązkowo
znaleźć się w każdej pozycji autorki. Tak, tak, po raz kolejny słodkopierdząca
staruszka, tak dobra i życzliwa, że aż bokami wychodzi, tak nieomylna i tak
troskliwa, że mnie raczej irytuje nadmierną ingerencją w życie swoich dorosłych
przecież dzieci. Niestety, kreując te bohaterki, Ficner-Ogonowska popada w
schemat i poszczególne postaci niczym się od siebie nie różnią.
Fabuła „Okrucha” jest niesamowicie przewidywalna. Choć na
kartach powieści nieśmiwało zarysowana jest intryga, stanowiąca jeden z
ważniejszych wątków w książce, jej rozwiązania można domyśleć się już po
stu-dwustu stronach… Niestety, delikatne wskazówki dawane przez Annę Ficner-Ogonowską,
które miały naprowadzić czytelniczkę na ślad tajemnicy z przeszłości, były tak
subtelne jak walenie obuchem w głowę…. Jednak prawda jest taka, że książki tej
nie czyta dla wątku zagadkowego, lecz dla romansu. I tutaj jestem niesamowicie
usatysfakcjonowana! Uwielbiam książki, gdzie miłość nie zaczyna się w łóżku,
lecz rozkwita na oczach czytelnika, przejawiając się w drobnych gestach,
wspólnej codzienności. Jak w każdym romansie wiadomym jest, że przeszkody na
drodze zakochanych magicznie się rozsuną – ale wiecie, zupełnie mi to nie
przeszkadza!
„Okruch” Anny Ficner-Ogonowskiej z pewnością nie jest
lekturą dla każdego. To książka, która może nie zachwyca wartością merytoryczną
czy intelektualną, jednak ma w sobie „to coś”. Jeśli jesteście spragnieni
pozytywnych uczuć, dobrych wzruszeń i inspiracji do czynienia dobra – sięgajcie
bez wahania. Jeśli jednak drażnią Was nierealistyczne, przesłodzone historyjki
miłosne – darujcie sobie tę pozycję, tylko będziecie rozczarowani.
Ocena: 7/10 (bardzo dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz