Hej, hej, Kochani!
Na początek chciałabym przeprosić za brak posta w piątek. Studia
trochę dają mi w kość, jeszcze nie jestem w stanie wszystkiego sobie w pełni
zorganizować. Ale obiecuję poprawę! Ostatnie dni, prócz intensywnego wkuwania
słówek, wypełniała mi lektura książki, która kurzyła się na mojej półce stanowczo
zbyt długo! „Po prostu Marta” należy do mało znanej nad Wisłą literatury
meksykańskiej. Przyznam, że było to moje pierwsze spotkanie z książka z latynoamerykańskiego
kręgu kulturowego, byłam więc bardzo ciekawa, jak odnajdę się w tej nowej
rzeczywistości kulturowej.
Marta to rozpieszczona córka bogatych przedsiębiorców. Od
dziecka przywykła do myśli, że pieniądze potrafią otworzyć jej wszystkie drzwi,
a każde jej życzenie się spełnia. Po śmierci ukochanej przybranej matki, dziewczyna
postanawia zemścić się na ojcu, który porzucił umierającą żonę dla innej
kobiety. Owładnięta chęcią zniszczenia mu życia, Marta odkrywa kolejne rodzinne
tajemnice. Czy dla pogrążonej w smutku i goryczy dziewczyny jest jeszcze
jakikolwiek ratunek?
Rozpoczynając lekturę „Po prostu Marty” spodziewałam się
spotkania z miłą i łatwą literaturą kobiecą. Przyznam, że nawet miałam ochotę
na to, by w ten sposób się odprężyć. Jednak ku mojemu zdziwieniu ukazało się,
że debiut Lorei Canales na polskim rynku wydawniczym jest napisaną przepięknym
językiem niebanalną i bardzo gorzką historią o tym, że pieniądze nie zawsze
gwarantują szczęście, że kierowanie się rozsądkiem, a nie sercem nigdy nie przyniesie
dobrych skutków, a ci, którzy zdają się mieć wszystko, często tak naprawdę nie
mają nic.
Sam pomysł na fabułę nie jest może najbardziej oryginalny.
Często autorzy książek obyczajowych pokazują nam bogate i zakłamane rodziny, w
których każdy patrzy tylko na to, co ludzie powiedzą, a nie na szczęście własne
i innych. Tak samo motyw osoby, która
zaślepiona pragnieniem zemsty, sama pogrąża się w autodestrukcji, nie jest
niczym nowym. Jednak sposób, w jaki te powielane jednak schematy wykorzystała
Lorea Canales, jest naprawdę wspaniały. Pisarka przedstawiła na kartach swej
powieści niezwykle realną historię, która mogła wydarzyć się na każdej
szerokości geograficznej. Nie czujemy w opowieści fałszu ani przesady, wręcz
przeciwnie – myślę, że bardzo łatwo każdemu czytelnikowi odnaleźć w książce coś
osobistego. Fabuła została opowiedziana
w niebanalny sposób. Meksykańska pisarka zrezygnowała z ciągu schematycznego,
mieszając ze sobą wydarzenia z przeszłości i teraźniejszości, a także
przedstawiając fakty z perspektywy wielu bohaterów. Dzięki temu poznawanie
historii rodziny Marty przypomina układanie puzzli, w których każdy element
jest równie istotny.
Na pewno za ogromną zaletę książki należy uznać kreację
bohaterów. Uwielbiam, kiedy ukazany w powieściach świat nie jest czarno-biały,
kiedy autorzy nie moralizują, lecz starają się przedstawić różne sposoby
patrzenia na tę samą rzeczywistość. W przypadku „Po prostu Marty” dużą zaletą
jest fakt, że pisarka oddaje głos każdej ze swych postaci, dzięki czemu zyskują
one głębię psychologiczną. Co szczególnie ważne, Lorea Canales koncentruje się
głównie na ukazaniu psychiki kobiet i wychodzi jej to w świetny sposób! Nie da
się ukryć, że najważniejszą bohaterką jest tytułowa Marta – i to o niej dowiadujemy
się najwięcej. Co ciekawe, obraz Marty wyłaniający się z różnych epizodów jest
wewnętrznie sprzeczny, jednak z całą pewnością możemy przyznać, że jest to
bohaterka zagubiona i bardzo samotna, która nie potrafi ułożyć sobie życia. Skontrastowana
z nią zostaje Adriana, córka nowej żony ojca Marty (ach, to brzmi jak typowa
meksykańska telenowela!) – kobieta pewna siebie, zdecydowana, świadoma tego, do
czego dąży i czego pragnie. Sytuacja
Adriany i Marty przeciwstawiona jest losom ich matek – kobietom z przeszłości, skrzywdzonym,
przez całe życie podporządkowanym woli mężczyzn, niemogących o sobie decydować.
„Po prostu Marta” stanowi niesamowicie ciekawy obraz roli kobiety i typów
kobiecości.
Wspomniałam także, że uwiódł mnie sposób, w jakim Lorea Canales
opowiedziała swoją historię. Często literatura kobieca pisana jest językiem
prosty, kolokwialnym, ułatwiającym szybką lekturę. W przypadku „Po prostu Marty”
jest zupełnie inaczej. Choć tę cienką książkę czyta się raczej szybko, także
dlatego, że podzielona została na krótkie rozdziały, jej styl jest wprost
zachwycający. Autorka pisze bardzo sensualnie, pobudzając zmysłowość odbiorcy –
sprawia, że świat ukazany na kartach książki widzi się, czuje i słyszy. Autorka
koncentruje się na szczegółach, sprawia,
że smakujemy jej rzeczywistość. Ta powieść jest tak niesamowicie kobieca, że
odbija się to nawet na stylu.
Niestety, muszę też ponarzekać. Ale tym razem nie będę miała
pretensji do autorki, lecz do wydawnictwa. Nie wiem, czy jest to kwestia
egzemplarza recenzenckiego, jednak korekta i redakcja tej książki woła o pomstę
do nieba. Pełno literówek, zagubionych przecinków i niekiedy złe tłumaczenie
słówek… Naprawdę, to aż bolało i skutecznie uprzykrzało lekturę!
„Po prostu Marta” to książka, która mnie zaskoczyła.
Spodziewałam się banalnej obyczajówki, romansu okraszonego rodzinnymi
tajemnicami, a otrzymałam bardzo dojrzałą książkę o stracie, zemście i goryczy.
Lorea Canalas zachwyciła mnie swoim stylem oraz sposobem, w jaki przedstawiła portrety
kobiet. Polecam Wam z czystym sumieniem!
Ocena: 7/10 (bardzo dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz