Hej, hej, Kochani!
Ostatnio, przeglądając bloga, z trwogą odkryłam, że wciąż
nie zrecenzowałam dwóch powieści Remigiusza Mroza, które przeczytałam
relatywnie w ostatnim czasie. Padł na mnie blady strach, bo chcę tego autora
recenzować w miarę na bieżąco, jednak w natłoku zmian, jakie zaszły w moim
życiu – niemal zapomniałam, co właściwie myślałam o książce. Na szczęście
szybkie przejrzenie konwersacji na Messengerze
uratowało mnie i dziś mogę opowiedzieć Wam choć trochę o tym, jakie wrażenie
wywarł na mnie najnowszy tom Chyłki.
UWAGA! RECENZJA ZAWIERA SPOILERY DO POPRZEDNICH TOMÓW CYKLU
O JOANNIE CHYŁCE!
Zdobycie Annapurny, najniebezpieczniejszej góry świata, było
wielkim marzeniem dwójki polskich wspinaczy. Niestety, jeden z nich przepłacił
realizację tego marzenia życiem. Kiedy z gór wraca jego współtowarzyszka, od
razu zostaje aresztowana za morderstwo. Jej obrony podejmuje się zmuszona do
tego bezlitosny szantażem Joanna Chyłka, która jak zwykle nie powstrzyma się
przed niczym, by odkryć prawdę – i nie powstrzyma ją przed tym nawet widmo
śmiertelnej choroby, na którą być może cierpi.
Remigiusz Mróz chyba zupełnie stracił już kontakt z
rzeczywistością. Jasne, mówię to przy niemal każdej powieści tego autora,
jednak to, co stało się na kartach „Kontratypu” było… szokujące. Naprawdę, ta
książka jest już tak wysoką fantastyką, że Tolkien może zacząć obawiać się konkurencji.
Przyznam, że przez to, na jakie pomysły wpada pisarz, mam ogromny problem z
oceną jego kolejnych dzieł. Choć artystycznie (nie jestem pewna, czy to dobre
słowo, jakiego możemy użyć) książki pozostają sobie równe, to kilka kwestii bardzo
mnie niepokoi.
Już od pewnego czasu zaobserwowałam, że Remigiusz Mróz
bardzo mocno odnosi się do aktualnych wydarzeń. Wątki i dyskusje obecne w
debacie publicznej znajdują odzwierciedlenie również w powieściach, które
zawsze poruszają naprawdę gorące tematy. I choć zazwyczaj nie przeszkadza mi
to, to jednak w przypadku „Kontratypu” aż zabolało. Naprawdę, kiedy
przeczytałam opis kolejnej części Chyłki, nie miałam najmniejszego zamiaru jej
poznawać. Tragedia na Nanga Parbat naprawdę wstrząsnęła mną i pewnie całą
Polską, więc promowanie na niej książki jest dla mnie po prostu słabe, a
sposób, w jaki Remigiusz Mróz podjął temat himalaizmu. jest po prostu żenujący.
Żeby Wam za wiele nie spoilerować, wysłanie
UZALEŻNIONEJ OD ALKOHOLU, CHOREJ, KILKA MIESIĘCY PO PORONIENIU Chyłki na
najniebezpieczniejszą górę świata było… głupie. Obraźliwe dla himalaistów.
Niczym nieuzasadnione. Tanie. Aż brak mi słów, żeby to wyrazić… Wydaje mi się,
że Remigiusz Mróz zapomniał, że nawiązywanie do tematyki społecznej to coś
więcej, niż poczytanie kilku artykułów w guglu i że wypadałoby zrobić choć
nieco więcej.
Tak więc, ustaliliśmy już, że jeśli chodzi o sam pomysł na
fabułę książki, to jestem całkowicie na nie. Brak mi już słów na kolejne
wymysły pana Mroza. Pomijając jednak ten aspekt, jestem zachwycona „Kontratypem”
– jak każdą zresztą książką z cyklu o Chyłce. Wiecie, recenzowanie ósmego chyba
tomu jest naprawdę ciężkie, zwłaszcza w przypadku takich właśnie książek, które
niewiele się zmieniają, które są już niemal tasiemcami, które kocha się albo których
się nienawidzi. Nie wiem, ile razy jeszcze mam powtarzać, że wow – emocje,
bohaterowie, zwroty akcji, niespodziewane zakończenie. Remigiusz Mróz wyznaczył
sobie pewien standard i konsekwentnie się go trzyma. Jeśli lubicie tę serię,
raczej na pewno pokochacie również „Kontratyp”, jeśli nie – raczej nic tego nie
zmieni.
Największą rewolucją na tle pozostałych tomów jest relacja
Chyłki i Zordona. Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie! Ile można było czekać! Po
tylu tomach wypełnionych chemią, wzajemnym przyciąganiem i rozumowym
odpychaniem, Kordian w końcu zdobył serce Joanny, a ja już zupełnie nie
wyobrażam sobie, jak mogli kiedykolwiek nie być razem. Niestety, Remigiusz
zawiódł fanów, którzy spodziewali się 50 twarzy Zordona (choć chyba w tym związku
byłaby to bardziej Chyłka) i zamiast gorących scen zaproponował nam… wspólne chrupanie
nerkowców. I choć relację Chyłka-Zordon uwielbiam i uwielbiać będę do końca
mych dni, jednak nieco rozczarowałam się. Joanna i Kordian po nie wiem,
miesiącu związku, już zachowują się jak stare dobre małżeństwo, a niektóre ich
rozmowy, zwłaszcza te toczone przy ludziach są, szczerze mówiąc, żenujące. Ja
wiem, że zapewne Remigiusz chciał być zabawny i może nie chciał pójść w stronę
romansu, ale brakowało mi w relacji Chyłki i Zordona tej iskry, która jest na
początku romantycznej relacji. Niemniej, rewolucję w życiu bohaterów uważam za
bardzo udaną – chyba nie zniosłabym kolejnego tomu ich gonienia króliczka.
Kiedy pisząc recenzję spojrzałam na końcową ocenę, złapałam
się za głowę. JAK TO? Takie wysokie noty, a w recenzji głównie narzekam? Przyznam
Wam szczerze, że coraz trudniej oceniać mi książki Remigiusza Mroza. Wciąż
kocham je za to, co wcześniej nazwałam pewnym standardem Remigiusza- bo rzeczywiście, wciąż uwielbiam ten rodzaj
rozrywki, jakim jest czytanie Chyłki i wciąż jestem pozytywnie do niej
nastawiona, wciąż po zakończeniu lektury mam wrażenie, że mój świat już nigdy
nie będzie taki sam. Niestety, zauważam coraz więcej błędów i nieścisłości, a
także wad, którymi twórczość tego autora mnie irytuje.
Ocena: 7/10 (bardzo dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz