Hej, hej, Kochani!
I to już ostatnia recenzja książki, którą przeczytałam w
ramach Majowego Zaczytania. Powieść Marka Harnego zdobyłam całkiem przypadkiem.
I, jak to zwykle bywa, przeleżała swoje na mojej półeczce. Czy Wy też macie
takie stosy? A może od razu przystępujecie do lektury? Szczerze się przyznam, że nie miałam pojęcia,
czego oczekiwać po „Lekcji miłości”. Nawet nie pamiętam, z jakiego powodu
wybrałam właśnie ją do tego, by zamieszkała na mojej półce. Jedno było pewne –
skoro opowiada o nauczycielce polskiego, muszę ją przeczytać…
Kraków, koniec lat 90. Justyna Barska jest nauczycielką
języka polskiego w słynnym krakowskim liceum z tradycjami, a także szczęśliwą
żoną odnoszącego sukcesy biznesmena. Stara się także o wybór na posłankę do
Sejmu. Ze względu na swoje nieugięte zasady moralne jest przez uczniów nazywana
Żelazną dziewicą. Kuba Mazurek jest zbuntowany siedemnastolatkiem. Zadaje się z
osobami uwikłanymi w środowisko młodocianych przestępców i narkomanów.
Jednocześnie przejawia ogromny talent publicystyczny, który zauważa jego
wychowawczyni, profesor Barska. Choć wydaje się niemożliwym, by tę dwójkę mogło
połączyć coś więcej niż relacja uczeń-nauczyciel, to jednak, gdy wybucha
pomiędzy uczucie, wszystkie powinności przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.
„Lekcja miłości” to jedna z tych książek, co do których
żywiłam mnóstwo sprzecznych emocji. Momentami byłam zirytowana, momentami
zachwycona. Nieraz myślałam sobie „Nie, Ola, koniec, nie męcz się z tym czymś”,
a w innych byłam zafascynowana akcją… Dawno tak bardzo nie wiedziałam, czy
powieść polecać Wam czy lepiej odradzać! Postanowiłam więc pokrótce opisać to,
co mi się podobało, a co nie i może na tej podstawie wysnujecie opinię, czy
warto, czy „Lekcja miłości” jest w Waszym typie literatury.
Pierwszą rzeczą, jaka niezwykle mnie irytowała była
narracja. Prowadzona jest ona z dwóch perspektyw – pierwszoosobowej, w formie internetowych
Artów, których autorem jest Kuba Mazurek oraz trzecioosobowej, opowiadającej o
losach pozostałych bohaterów. Niestety, nieszczególnie się one różnią. Obie
wypełnione są wulgaryzmami i szowinistycznymi komentarzami. Przyzna,, że aż
mnie odepchnęło, gdy przeczytałam ten fragment: „Przecież, jak pomyśleć, ona też jest zwykłą samicą, która parę razy w
ciągu dnia odwiedza toaletę dla dziewcząt, by sikać na siedząco, a co cztery
tygodnie zostawia tam swoje zakrwawione alwaysy w specjalnym kubełku, razem z
podpaskami swoich uczennic”. Jasne, ja rozumiem prowokację artystyczną, ale
dla mnie takie teksty są po prostu niesmaczne. Zresztą, uwierzcie, każda postać
kobieca jest opisana poprzez to, co bohater robił lub chciał robić z nią w
łóżku… Zdecydowanie, było to odstręczające dla mnie, jako dla kobiety.
Nie do końca przekonał mnie także język, którym posługiwał
się Marek Harny. Za dużo tam było wulgaryzmów i agresji do całego świata. Jeśli
zaś chodzi o sceny erotyczne, które, nie oszukujmy się, odgrywają w książce
dość dużą rolę, wyjątkowo mi nie przeszkadzały. Były napisane w sposób typowo
męskich, bardziej anatomiczny, a nie uczuciowy, więc nie wywoływały aż takiego
poczucia zażenowania. Dodatkowo, pomimo perwersji całego romansu, autor nie pisał
w sposób bardzo szczegółowy, co kto gdzie komu włożył.
Nie polubiłam także głównej bohaterki, Justyny Barskiej. Uważam, że została ona beznadziejnie skonstruowana,
a jej postępowanie było absolutnie nielogiczne i niekonsekwentne. Przez tyle rozdziałów
kreowana na Żelazną Dziewicę tak naprawdę nie miał oporów, by przekroczyć granicę
przyzwoitości w relacjach z Kubą, zresztą w łóżku też zahamowań nie miała.
Dodatkowo, całe jej postępowanie było tak egoistyczne, że chwilami jej naprawdę
nienawidziłam. Tak samo schematycznie przedstawione są pozostałe postaci. Wszyscy
bohaterowie zdają się mieć tylko jedna twarz – wrażliwego intelektualisty,
seksownej policjantki, samotnej matki czy zbuntowanego nastolatka.
Jeśli zaś chodzi o zalety, to myślę, że docenią je
szczególnie krakowianie i miłośnicy najnowszej historii. Bo, widzicie, Marek
Harny tak genialnie oddał atmosferę Krakowa, a może raczej Krakówka. Miasta, w
którym, choć jest jednym z największych w Polsce, dziwnym trafem wszyscy się
znają, każdy wie u kogo co załatwić i w jakim środowisku się obracać. Miasta
dusznego od drobnomieszczańskiej atmosfery, nadętego od tradycji,
nieprzyjaznego dla młodych. Pisarz świetnie ukazał różnice pomiędzy zastanym
centrum (na czele z Kuźnią, którą, przypadkowo, powiązuję z moim ukochanym LO)
a nowymi dzielnicami – ale nie myślcie, że są one idealne. To dzielnice
chuliganów, gangów, beznadziei i braku perspektyw. I właśnie takie oblicze
grodu Kraka ukazał Marek Harny – myślę, że każdy, kto był choć raz na dłużej w
Krakowie, zgodzi się z tą opinią.
Bardzo podobało mi się także oddanie realiów historycznych.
Przyznam się szczerze, nie mam pojęcia w którym roku Harny napisał „Lekcję
miłości”, jednak dla mnie końcówka lat dziewięćdziesiątych to już historia –
sama urodziłam się w ostatnim roku, który zaczyna się od „tysiąc”. Jednak
uważam, że pisarz cudownie opisał atmosferę tamtych lat, niecałą dekadę od
upadku komuny. Widzimy tu negatywne i pozytywne skutki transformacji ustrojowej,
pierwsze wielkie biznesy (i równie wielkie przekręty), młodzież zachłyśniętą
wolnością i możliwościami. Naprawdę, dzięki Harnemu czułam się, jakbym sama
doświadczała tych czasów.
Podsumowując, nie żałuję, że przemogłam się i doczytałam „Lekcję
miłości” do końca. Pomimo że irytował mnie język i szowinizm tej powieści,
miała ona także plusy. Jestem ciekawa, czy po nią sięgniecie, czy może
pozostaniecie sceptyczni!
Ocena: 6/10 (dobra)
Ksiażka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz