Hej, hej, Kochani!
Od pewnego czasu staram się czytać nie tylko beletrystykę.
Sięgam również po biografie, po wspomnienia czy pamiętniki. Zazwyczaj są to
książki, które mi się podobają, które zmieniają trochę moje spojrzenie na świat
lub poszerzają moją wiedzę. Dlatego, kiedy wybierałam książki na Majowe
Zaczytanie, z radością sięgnęłam po „Białą Masajkę”. Miałam nadzieję, że poznam
inspirującą osobę, dowiem się czegoś więcej o kulturze Masajów… Niestety, nic z
tego się nie stało. Uwierzcie mi, bardzo ciężko mi pisać tę recenzję, bowiem
wiem, że książka opisuje autentyczne wydarzenia, że wszystko, o czym pisała
autorka jest prawdą. I tak ciężko jest oceniać czyjeś życie, ale, z drugiej
strony, już dawno żadna książka aż tak mnie nie poirytowała!
Dwudziestosiedmioletnia Corinne wyjeżdża wraz ze swoim
narzeczonym Markiem w podróż przedślubną do Kenii. Tam poznaje przystojnego
wojownika z plemienia Masajów, Lketingę, w którym zakochuje się bez pamięci.
Kierowana siłą uczucia porzuca swoje życie w Szwajcarii i przeprowadza się do
afrykańskiego buszu. Niestety, jej wyobrażenia na temat przyszłości z ukochanym
szybko konfrontują się z brutalną rzeczywistością – niezrozumiałymi różnicami
kulturowymi, niedogodnościami codziennego życia czy wreszcie rosnącą obsesją
męża.
Dawno nie spotkałam się z tak irytującą bohaterką jak
Corinne. Właściwie to ona była główną wadą tej książki, przez którą irytowało
mnie mnóstwo innych rzeczy. Wiem, że historia jest oparta na faktach, ale
postanowiłam ocenić ją tak, jak każdą inną. Corinne to bohaterka tak
niesamowicie głupia, że to aż boli! Już od pierwszych stron nie mogła zrozumieć
żadnej z jej decyzji. Jasne, wierzę w miłość, ale ona rzuciła swoje życie dla
mężczyzny, którego nie zna, z którym z powodu bariery językowej nie może poznać…
Corinne wiele zainwestowała, nie tylko pieniędzy, ale także serca, sił, emocji,
jednak nie było mi jej szkoda. Nie wiem, jak wyobrażała sobie życie w
afrykańskim buszu, czy chciała na siłę zmienić mentalność wszystkich dookoła?
Nie rozumiała świata, w którym się znalazła, ale również nie starała się go
zrozumieć. Dlatego, pomimo wszystko, większą moją sympatię zdobył Lketinga.
Jasne, nie był on bynajmniej mężem z marzeń, jednak łatwiej było mi go polubić.
On naprawdę nie był zły, po prostu został wychowany w takiej, a nie innej
kulturze, miał taką, a nie inną mentalność. Liczył na to, że Corinne dopasuje
się do realiów, jakie panują w Kenii. Trochę mi go żal, bo na skutek decyzji
podjętych przez Corinne stracił naprawdę wiele.
Nie kupuję też obrazu
miłości, jaki przedstawiony został w „Białej Masajce”. Wielokrotnie słyszałam,
że książka opowiada historię wielkiego uczucia. Ja tymczasem niemal w ogóle go
nie dostrzegłam. Tak naprawdę to Corinne, nie wiadomo z jakiego powodu, uparła
się na z Lketingą. Uważam, że jedyne, co połączyło tę parę, to namiętność,
dlatego nie potrafię wzruszać się ich losami.
Niesamowicie irytowało mnie też to, w jaki sposób Corinne
Hofmann opisuje afrykańską rzeczywistość, mentalność Masajów. Choć z jednej
strony deklaruje ogromną miłość do Afryki, nie stara się zrozumieć zwyczajów tubylców,
lecz chce wszystko na siłę zmieniać. Uważam, że w krzywdzący sposób pokazała
społeczność Masajów.
Nie do końca przekonał mnie także język, jakiego używa
autorka. Jasne, to pamiętnik, opis jej przeżyć, a ona sama nie jest pisarką.
Jednakże czasem język jest tak prosty, że obcowanie z nim nie sprawia
przyjemności. Pojawiają się błędy stylistyczne, niejednokrotnie dialogi nie są
oddzielone od reszty tekstu.
Żałuję, że poznałam „Białą Masajkę”. Pomimo oczekiwań, nie
poszerzyła ona mojej wiedzy. Była nudna i momentami opuszczałam poszczególne
strony, byle szybciej do końca. Dziwię się, że Corinne Hofmann napisała i
puściła w obieg książkę, która przedstawiała ją w tak negatywnym świetle.
Zdecydowanie nie polecam!
Ocena: 4/10 (może być)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz