Hej, hej, Kochani!
W sierpniu na moim blogu ukazała się recenzja literackiej komedii
romantycznej opowiadającej historię genialnego naukowca cierpiącego na
niezdiagnozowany zespół Aspergera oraz młodszej od niego barmanki
zafascynowanej psychologią. Literacki debiut australijskiego pisarza Graeme
Simisona bardzo przypadł mi do gustu i nie mogłam się doczekać, aż sięgnę po kontynuację.
Jednak plany, zwłaszcza te literackie, szybko się modyfikują i dużo czasu
minęło, nim poznałam „Efekt Rosie” – jakie są moje odczucia? Czy drugi tom
spodobał mi się tak samo? Przekonacie się, czytając moją recenzję.
UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI MOŻE ZAWIERAĆ SPOLIERY DO „PROJEKTU
ROSIE”!
Rosie i Don po ślubie przeprowadzają się do Nowego Jorku,
gdzie mają w planach kontynuować swoje kariery naukowe. Ich sytuacja zmienia
się diametralnie, gdy kobieta zachodzi w ciążę. Don zupełnie nie wie, jak
zachować się w tej niezaplanowanej sytuacji. Postanawia jednak działać i
opracowuje plan „Dziecko”, który obejmuje takie kwestie jak sposób odżywiania
się Rosie czy superbezpieczny wózek. Naukowiec nie przewiduje jednak, że emocje
kobiety, zwłaszcza tej ciężarnej, są nieprzewidywalne i jego mania planowania
może mieć zgubne konsekwencje. Don popada w prawdziwe małżeńskie tarapaty – od
czego ma jednak przyjaciół? Zrobią oni wszystko, by zapobiec rozpadowi związku
państwa Tilman.
Rozpoczynając lekturę „Efektu Rosie” wspomniałam przyjemne
chwile, które spędziłam z debiutem literackim pana Graeme Simisona. Była to
lekka i niezobowiązująca komedyjka, która rozweseliła mi wakacyjne dni. Teraz,
zmęczona szkolną rzeczywistością, bardzo potrzebowałam rozluźnienia. Niestety, „Efekt
Rosie” nie spodobał mi się i mnie niesamowicie wymęczył.
Może to wina tego, że drugi tom jest zupełnie inny od
pierwszego. O ile „Projekt Rosie” miał bawić i zapewnić rozrywkę, tak „Efekt”
jest moim zdaniem bardziej dramatem, który pokazuje problemy człowieka
nierozumianego, który usiłuje odnaleźć się w społeczeństwie. Książka jest dużo
smutniejsza, przez cały czas razem z Donem borykamy się z problemami i chęcią
sprostania wymaganiom, przez co czujemy się przygnębieni.
„Projekt Rosie” zdobył moje serce nietuzinkowymi bohaterami.
Zdecydowanie rzadko spotykamy takie typy osobowości w literaturze! Niestety,
wydaje mi się, że Graeme Simison nie wykorzystał dobrze potencjału postaci. W
kolejnym tomie ich zachowania stają się przewidywalne i przerysowane, a
czytelnik często irytuje się, patrząc na ich głupotę. Najbardziej nie mogłam
zrozumieć postawy Rosie, która wyszła na niesamowitą egoistkę… Nie rozumiałam
jej decyzji, wyborów, całego postępowania. Sama wiedziała, jaką osobą jest Don
i jak będzie wyglądał związek z nim. Przyznam szczerze, że w tym tomie mojej sympatii
nie zdobył nawet autystyczny genetyk – oczywiście, współczułam mu i
kibicowałam, jednak pewne zachowania wydawały mi się przesadzone, a czytanie o
nich było nużące…
Niestety, w książce brakowało mi humoru. Po kontynuację przezabawnego
„Projektu Rosie” sięgnęłam głównie po to, by móc się pośmiać i zrelaksować. W „Efekcie…”
Graeme Simison stara się wpleść komiczne sytuacje, są one jednak bardzo
wymuszone i wywołują jedynie lekki uśmiech, a nie, tak jak pierwszy tom, głośny
śmiech.
Zdaję sobie sprawę, że „Efekt Rosie” ma zarówno swoich
przeciwników, jak i zwolenników. Wiele osób podkreśla, że drugi tom zwiększył
wiarygodność „Projektu Rosie” i był bardzo potrzebny po to, by uświadomić
społeczeństwu jak ciężkie jest życie z zespołem Aspergera. Uważam, że to
zadanie Graeme Simison spełnił bardzo dobrze, bowiem przez całą lekturę czujemy
niedopasowanie i samotność Dona. Niestety, ja spodziewałam się czegoś zupełnie
innego i jestem rozczarowana, że tego nie dostałam.
(+ 3 cm)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz