Hej, hej, Kochani!
Kiedyś miałam w moim literackim życiu taki czas, że czytałam
li i jedynie książki wojenne. Teraz miłość do tego gatunku nieco osłabła,
jednak nadal lubię sięgnąć po dobre powieści osadzone w latach 40. XX wieku. Mam
również wrażenie, że coraz więcej na rynku czytelniczym pozycji o takiej
właśnie tematyce. Są one, tak jak bohaterka dzisiejszej recenzji, szeroko
omawiane i najczęściej zachwalane w książkowej blogosferze. Licznym namowom
uległam i ja i dlatego dzisiaj chcę opowiedzieć Wam o powieści Hanni Munzer,
która jakiś czas temu była niezwykle głośna w naszym kraju!
Felicty, młoda Amerykanka tuż po studiach medycznych, musi
zarzucić swoje plany, gdy w tajemniczych okolicznościach znika jej matka.
Podążając jej śladem, dziewczyna trafia do Wiecznego Miasta. Tam poznaje
dramatyczną historię swojej rodziny. Wraz z nią czytelnik śledzi losy słynnej
śpiewaczki operowej, Elizabeth Malpran, która, by ratować swoją rodzinę,
decyduje się na związek z nazistowskim oficjelem. Nie wie jeszcze, że ta
decyzja zaważy na losie jej córki i odbije się piętnem na kolejnych
pokoleniach.
Przyznam, że rozczarowałam się „Miłością w czasach Zagłady”.
Książka była niesamowicie wychwalana, miała wycisnąć ze mnie mnóstwo łez i
sprawić, że poczuję tragizm wyborów, przed jakimi zostały postawione postaci.
Tymczasem książka niemieckiej autorki była jak dla mnie koszmarnie naiwna i
niedojrzała. Wydaje mi się, że żeby dobrze napisać o czasach II wojny
światowej, należy nie tylko mieć wiedzę encyklopedyczną, ale także pewnego
rodzaju wrażliwość, która pozwoli czytelnikowi faktycznie przenieść się w czasy
Zagłady. Niestety, Hanni Munzer tego zabrakło. Jej bohaterowie są współcześni,
a II wojna światowa jest jedynie fasadą – pytanie, czy mamy moralne prawo, by,
aby uatrakcyjnić książki, dodawać taką fasadę.
Przede wszystkim, zastanawia mnie tytuł. Ja niestety w
książce miłości nie widziała w ogóle. Autorka przedstawiła kilka chorych
relacji, opartych na pożądaniu, seksie i chwilowych uniesieniach. Zamiast
przedstawić dramat wyborów, jakich z pewnością musieli dokonać Żydzi zyjący w
III Rzeszy, ukazała erotyczne przygody dwóch panienek z ewidentnymi skłonnościami
sado-maso. Niestety, liczyłam na coś innego niż kolejne opisy zbliżeń
seksualnych bohaterów.
Miłym akcentem dla mnie, krakowianki z urodzenia i z
miłości, było ulokowanie akcji w okupowanym Krakowie. Doceniam pracę pisarki,
która w dość wiarygodny sposób opisała moje miasto (kilka nieścisłości
topograficznych można jej wybaczyć). To naprawdę miłe, że autorzy z innych
krajów doceniają Kraków.
Niestety, jako Polkę niesamowicie bolało mnie przedstawienie
ruchu oporu w Polsce i Niemczech. Niestety, jedyni bojownicy w książce to
Niemcy i Żydzi. Nie wydaje Wam się to lekko podejrzane? W dzisiejszym świecie
bardzo dużo środowisk chce przedstawić Niemców jako ofiary beznarodowościowych „nazistów”
i w ten nurt wpisuje się również „Miłość w czasach zagłady”. Jasne, my, Polacy,
wiemy jak było naprawdę i możemy twórczość niemieckiej pisarki potraktować pół
serio, jednak co, jeśli ta książka staje się międzynarodowym hitem? W jakim
świetle stawia nas, Polaków?
Książka „Miłość w czasach Zagłady” na pewno ma zalety. Jedną
z nich są wspaniałe bohaterki. To kobiety silne, niezależne, które nie boją się
brać losu w swoje ręce. Niejednokrotnie muszą podejmować naprawdę trudne,
dramatyczne wręcz decyzje (niestety, mam wrażenie, że zostało to wszystko
spłycone). Mają cel i chcą do niego za wszelką cenę dążyć, nie zważając na
przeszkody. Polubiłam Marlene – swoją drogą, wkrótce na rynek wyjdzie tom
poświęcony właśnie tej bohaterce i kibicowałam jej zmaganiom, jej walce o samą
siebie i o sprawę. Niesamowicie współczułam Deborze, która w tak młodym
(młodsza niż ja) wieku musiała podjąć tragiczne decyzje. Podczas lektury „Miłości
w czasach Zagłady” kilkukrotnie ocierałam łzy, bo wciąż poruszało mnie
okrucieństwo żołnierzy Hitlera.
Powieśc Hanni Munzer nie jest powieścią złą. Czyta się ją
naprawdę szybko, dostarcza ona wielu wzruszeń. Pozostaje jednak pytanie – czy jest
to powieść potrzebna? Pisarka używa w niej kostiumu historycznego, by
przedstawić swoje fantazje erotyczne, banalizuje II wojnę światową a także
przedstawia ją w zakłamany sposób. Jednakże czy to samo nie dotyczy odleglejszych
okresów historycznych, które coraz częściej służą li i jedynie za tło, mające uatrakcyjnić
historię miłosną. Jak myślciei, czy to już ten czas, by w ten sposób traktować
II wojnę światową? Czy traci już ona swój ładunek emocjonalny? Czy staje się
kolejnym zapomnianym okresem historycznym?
Ocena: 6/10 (dobra)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz