Strony

sobota, 11 marca 2017

(137) "Miłość w czasach Zagłady" Hanni Munzer

Hej, hej, Kochani!
Kiedyś miałam w moim literackim życiu taki czas, że czytałam li i jedynie książki wojenne. Teraz miłość do tego gatunku nieco osłabła, jednak nadal lubię sięgnąć po dobre powieści osadzone w latach 40. XX wieku. Mam również wrażenie, że coraz więcej na rynku czytelniczym pozycji o takiej właśnie tematyce. Są one, tak jak bohaterka dzisiejszej recenzji, szeroko omawiane i najczęściej zachwalane w książkowej blogosferze. Licznym namowom uległam i ja i dlatego dzisiaj chcę opowiedzieć Wam o powieści Hanni Munzer, która jakiś czas temu była niezwykle głośna w naszym kraju!

Felicty, młoda Amerykanka tuż po studiach medycznych, musi zarzucić swoje plany, gdy w tajemniczych okolicznościach znika jej matka. Podążając jej śladem, dziewczyna trafia do Wiecznego Miasta. Tam poznaje dramatyczną historię swojej rodziny. Wraz z nią czytelnik śledzi losy słynnej śpiewaczki operowej, Elizabeth Malpran, która, by ratować swoją rodzinę, decyduje się na związek z nazistowskim oficjelem. Nie wie jeszcze, że ta decyzja zaważy na losie jej córki i odbije się piętnem na kolejnych pokoleniach.

Przyznam, że rozczarowałam się „Miłością w czasach Zagłady”. Książka była niesamowicie wychwalana, miała wycisnąć ze mnie mnóstwo łez i sprawić, że poczuję tragizm wyborów, przed jakimi zostały postawione postaci. Tymczasem książka niemieckiej autorki była jak dla mnie koszmarnie naiwna i niedojrzała. Wydaje mi się, że żeby dobrze napisać o czasach II wojny światowej, należy nie tylko mieć wiedzę encyklopedyczną, ale także pewnego rodzaju wrażliwość, która pozwoli czytelnikowi faktycznie przenieść się w czasy Zagłady. Niestety, Hanni Munzer tego zabrakło. Jej bohaterowie są współcześni, a II wojna światowa jest jedynie fasadą – pytanie, czy mamy moralne prawo, by, aby uatrakcyjnić książki, dodawać taką fasadę.

Przede wszystkim, zastanawia mnie tytuł. Ja niestety w książce miłości nie widziała w ogóle. Autorka przedstawiła kilka chorych relacji, opartych na pożądaniu, seksie i chwilowych uniesieniach. Zamiast przedstawić dramat wyborów, jakich z pewnością musieli dokonać Żydzi zyjący w III Rzeszy, ukazała erotyczne przygody dwóch panienek z ewidentnymi skłonnościami sado-maso. Niestety, liczyłam na coś innego niż kolejne opisy zbliżeń seksualnych bohaterów.

Miłym akcentem dla mnie, krakowianki z urodzenia i z miłości, było ulokowanie akcji w okupowanym Krakowie. Doceniam pracę pisarki, która w dość wiarygodny sposób opisała moje miasto (kilka nieścisłości topograficznych można jej wybaczyć). To naprawdę miłe, że autorzy z innych krajów doceniają Kraków.
Niestety, jako Polkę niesamowicie bolało mnie przedstawienie ruchu oporu w Polsce i Niemczech. Niestety, jedyni bojownicy w książce to Niemcy i Żydzi. Nie wydaje Wam się to lekko podejrzane? W dzisiejszym świecie bardzo dużo środowisk chce przedstawić Niemców jako ofiary beznarodowościowych „nazistów” i w ten nurt wpisuje się również „Miłość w czasach zagłady”. Jasne, my, Polacy, wiemy jak było naprawdę i możemy twórczość niemieckiej pisarki potraktować pół serio, jednak co, jeśli ta książka staje się międzynarodowym hitem? W jakim świetle stawia nas, Polaków?

Książka „Miłość w czasach Zagłady” na pewno ma zalety. Jedną z nich są wspaniałe bohaterki. To kobiety silne, niezależne, które nie boją się brać losu w swoje ręce. Niejednokrotnie muszą podejmować naprawdę trudne, dramatyczne wręcz decyzje (niestety, mam wrażenie, że zostało to wszystko spłycone). Mają cel i chcą do niego za wszelką cenę dążyć, nie zważając na przeszkody. Polubiłam Marlene – swoją drogą, wkrótce na rynek wyjdzie tom poświęcony właśnie tej bohaterce i kibicowałam jej zmaganiom, jej walce o samą siebie i o sprawę. Niesamowicie współczułam Deborze, która w tak młodym (młodsza niż ja) wieku musiała podjąć tragiczne decyzje. Podczas lektury „Miłości w czasach Zagłady” kilkukrotnie ocierałam łzy, bo wciąż poruszało mnie okrucieństwo żołnierzy Hitlera.


Powieśc Hanni Munzer nie jest powieścią złą. Czyta się ją naprawdę szybko, dostarcza ona wielu wzruszeń. Pozostaje jednak pytanie – czy jest to powieść potrzebna? Pisarka używa w niej kostiumu historycznego, by przedstawić swoje fantazje erotyczne, banalizuje II wojnę światową a także przedstawia ją w zakłamany sposób. Jednakże czy to samo nie dotyczy odleglejszych okresów historycznych, które coraz częściej służą li i jedynie za tło, mające uatrakcyjnić historię miłosną. Jak myślciei, czy to już ten czas, by w ten sposób traktować II wojnę światową? Czy traci już ona swój ładunek emocjonalny? Czy staje się kolejnym zapomnianym okresem historycznym?

Ocena: 6/10 (dobra)

Książka bierze udział w wyzwaniach:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz