Hej, hej, Kochani!
Ostatnio miałam przyjemność czytać niemal same genialne
książki, więc musieliście naczytać się moich zachwytów. Pewnie się Wam już
znudziło, prawda? Dlatego dziś, na odmianę, książka, która nie podobała mi się
bardzo, bardzo, bardzo! Dawno tak nie cieszyłam się z zakończenia jakiejś
lektury!
Agent specjalny Ethan Bruke budzi się w tajemniczym
miasteczku Wayward Pines i okazuje się, że nie pamięta nic, oprócz tego, że
uległ wypadkowi samochodowemu. Wkrótce okazuje się, że jest agentem
federalnym i miał do spełnienia misję w tym małym, spokojnym, typowo amerykańskim
miasteczku w stanie Idaho. Nie otrzymuje jednak, jak mógł się spodziewać
pomocy, ponadto, okazuje się, że wszyscy
chcą utrudnić mu wykonanie zadania. Giną jego rzeczy, telefon nie może
skontaktować się ze światem zewnętrznym, dodatkowo, okazuje się, że mieszkańcy
Wayward Pines nie są tacy, jacy powinni być. Wkrótce agent federalny przekonuje się, że
jego podstawowym zadaniem w tajemniczym miasteczku jest przetrwać.
Kiedy zaczynałam lekturę tej książki, byłam przygotowana na
trzymający w napięciu thriller czy kryminał. Dawno nie przeżyłam żadnego
czytelniczego zawodu, więc byłam stuprocentowo pewna, że i „Wayward Pines. Szum”
okaże się czymś genialnym. Niestety, srogo się przeliczyłam.
Książka jest chaosem. Jednym wielkim, nieuporządkowanym
chaosem. Tak naprawdę ciężko o niej w ogóle opowiadać, by nic nie
zaspoilerować. Autor widać bardzo chce „zaszokować”
czytelnika, bowiem w jego powieści zwrot akcji goni zwrot akcji, co chwilę
okazuje się, że nasz obraz fabuły jest absolutnie błędny. To chyba powinna być
zaleta, prawda? Jednak, z przykrością stwierdzam, że z czasem zaczęłam się
nudzić przy lekturze, bo wiedziałam, że zaraz stanie się coś „niespodziewanego”.
Tak, tak, nawet w przypadku zwrotów akcji sprawdza się reguła: „co za dużo, to
niezdrowo”!
Dodatkowo, zdaje się, że autor kompletnie pogubił się w
tworzeniu rzeczywistości. Jasne, to powieść, która można zaliczyć do scienie
fiction, ale litości! Mam wrażenie, że to tworzenie tej książki polegało mniej
więcej na tym, że pisarz przypominał sobie: „o, nie wspomniałem jeszcze o tym,
tamtym, owamtym” i szybciutko dopisywał nowy „niespodziewany” zwrot akcji. Przy czym, niestety, żaden z wątków nie został
pogłębiony, wszystkie są potraktowane bardzo, bardzo powierzchownie.
Kolejną wadą tej książki jest jej okropny, irytujący i
doprowadzający do białej gorączki główny bohater. Osobiście uważam, że żadna
ksiażka nie sprawi Wam przyjemności, jeśli najważniejsza postać będzie tak
okropnie napisana! Ethan Bruke jest kreowany na silnego, pewnego siebie agenta federalnego, jednak w rzeczywistości
wychodzi na kompletną pierdołę. Nie zliczę tego, ile razy trafiał w ręce swoich
przeciwników. Poza tym, autor po raz kolejny zapomniał o jakimkolwiek trzymaniu
się faktów – nasz główny bohater to niemal heros. Potrafi konać z wyczerpania,
by chwilę później biec z prędkościa światła i zabijać przy tym wilkołaki… Ja
podziękuję.
Nie polecam Wam „Wayward Pines. Szumu”. Uważam, że jest to
książka tak męcząca i tak odrealniona, że nie może sprawiać przyjemności. Sama
wynudziłam się przy niej setnie, usiłując odgadnąć, o co tak właściwie chodzi. Mam nadzieję, że po nią nie sięgniecie!
Ocena: 3/10 (słaba)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz