Hej, hej, Kochani!
Dzisiaj chciałabym zaprosić Was na ostatnią recenzję
książki, którą przeczytałam w ramach Wakacyjnego wyczytywania – nareszcie,
chciałoby się powiedzieć! Pod samiutki koniec wakacji postanowiłam sięgnąć po kolejny
romans z nurtu Young adult, który wśród polskich czytelniczek zebrał niemal
same pozytywne opinie. Zachwycona przeczytanym wcześniej przegenialnym „Art
& soul” ochoczo zabrałam się za lekturę. Niestety, spotkało mnie sromotne
rozczarowanie, a „Bez słów” z pewnością mogę zaliczyć do jednych z większych
klap tego roku i kolejnych książek, których fenomenu absolutnie nie rozumiem.
Dlatego przepraszam wszystkie fanki Mii Sheridan, ale w tej recenzji będę
rzucać mięsem, więc może lepiej odpuścicie sobie jej czytanie.
Po traumatycznych doświadczeniach związanych ze śmiercią jej
ojca Bree postanawia przeprowadzić się do cichego miasteczka, by tam odnaleźć
spokój duszy. Wkrótce poznaje miejscowego wyrzutka, niemowę Archera. Dziewczyna
nie przejmuje się ani niepełnosprawnością, ani opinią chłopaka i postanawia
bliżej go poznać. Wkrótce między dwojgiem zranionych i cierpiących młodych
ludzi wybucha gorące uczucie, które być może pozwoli im zapomnieć o traumie
przeszłych zdarzeń.
„Bez słów” to książka, której się obawiałam. Wiedziałam, jak
łatwo zepsuć tak delikatny temat , jakim jest niepełnosprawność. Z drugiej
jednak strony, Mia Sheridan jest uznawana za jedną z lepszych młodych pisarek,
jej twórczość jest uwielbiana przez mnóstwo dziewczyn w moim wieku, Niestety, już po przeczytaniu kilkunastu
pierwszych stron wiedziałam, że „Bez słów” będzie czytelniczym koszmarkiem i z
niecierpliwością czekałam na moment, w którym zakończę tę beznadziejną lekturę.
Powieść Mii Sheridan to mało oryginalny zlepek znanych z
literatury Young adult schematów. Cała fabuła jest niesamowicie przewidywalna i
ciągnięta jakby na siłę. Za dużo tu przypadków
i zbiegów okoliczności, zresztą, podczas lektury odnosiłam wrażenie, że wszystkie
wydarzenia prowadzą jedynie do tego, by autorka mogła w końcu opisać dzikie
seksy. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że ponad połowa tej książki to
średnio udane opisy stosunków seksualnych, które każą mi przypuszczać, że
autorka naoglądała się za dużo porno. Zresztą, tak wybitnie durnemu wątkowi
miłosnemu poświęcę cały akapit. Jeśli
mówimy o fabule, mam wrażenie, że celem Mii Sheridan było jak największe zszokowanie
czytelnika ilością zła, jakie dotknęło bohaterów. I o ile w tragedię Bree
jestem w stanie jeszcze jako-tako uwierzyć, tak to, co spotkało Archera jest
tak tragiczne, że aż śmieszne – uwierzcie, takie sytuacje, nieszczęścia w aż
takim natężeniu nie zdarzają się niemal nigdy!
Kolejną wadą powieści Mii Sheridan są tragicznie wykreowani
bohaterowie – zarówno pierwszo, jak i drugoplanowi. Chociaż mówienie o kreacji
postaci drugoplanowych jest lekko na wyrost, bowiem nie mają oni żadnej historii,
żadnej psychiki, NICZEGO! Ich jedyną rolą jest posuwanie akcji do przodu, czyli
doprowadzenie do tego, by Archer i Bree mogli się w końcu, wybaczcie
określenie, pieprzyć! Natomiast kreacja naszych dwóch króliczków… ech, też jest
beznadziejna. Oboje są piękni, seksowni, cierpiący i… i to chyba tyle, co o
nich wiemy. To straszne, ale po przeczytaniu prawie czterystu stronnej książki,
nie jestem w stanie napisać o żadnej z ich cech. Boli mnie to, że autorka
promuje związek nie ze względu na hmmm… porozumienie dusz, charakter, wspólne
pasje, ale dlatego, że on jest piękny i ma, cytuję „najpiękniejsze pośladki na
świecie”… „Bez słów” to w teorii historia dwóch zranionych osób, jednak to
zranienie jest tylko w teorii. Mia Sheridan beztrosko potrafi zapomnieć o tym, że jej bohaterowie zmagają
się z traumą. Moim zdaniem pisarka nie poradziła sobie z opisaniem ich stanu
psychicznego, a to, co miało nas wzruszyć, po prostu żenowało. Bree i Archer zamiast nieustannie kopulować,
powinni choć trochę pomyśleć o swoich uczuciach, może o nich porozmawiać, ale
chyba za dużo wymagam.
Powiem Wam, że nie mam pojęcia, dlaczego we współczesnej
literaturze młodzieżowej lansuje się wątek miłości od pierwszego wejrzenia i to
od razu powiązanej z seksem. Nie wiem, ja osobiście wolałabym na przykład kogoś
poznać, zanim pójdę z nim do łóżka. Relacja Archera i Bree jest oparta tylko i
wyłącznie na seksie i pożądaniu. Wszystko zresztą zaczęło się od tego, że
niemowa wydał się naszej spragnionej seksualnej przygody heroinie pociągający.
Bohaterowie nie rozmawiają ze sobą, nie chcą się poznawać, podejmują idiotyczne
decyzje, a zamiast wspólnie zmagać się z przeciwnościami i kryzysami, wolą iść
do łóżka. Irytowało mnie to, że uczucia między Bree i Archerem wybuchły nagle,
nie wiadomo z czego i dlaczego.
Absolutnie nie rozumiem, czemu „Bez słów” zdobyło aż taką
popularność i tak wysokie noty u czytelniczek. Moim zdaniem powieść jest po
prostu głupia, promuje idiotyczne zachowania , postawy i wzory relacji. Dawno
nie czytałam czegoś tak męczącego, więc wobec rosnącego fenomenu Mii Sheridan
pozostanę stanowczo sceptyczna!
Ocena: 3/10 (słaba)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz