Witajcie, Moi drodzy!
Po raz kolejny mierzę się z bardzo trudnym zadaniem,
opowiedzenia Wam kilku słów o powieści, która zrobiła na mnie przeogromne
wrażenie. Wiecie, ja już chyba jestem nudna, ostatnie posty to tylko recenzje
książek, które mogłabym wychwalać pod niebiosa, ale jakoś tak w tym roku
wpadają w moje zachłanne czytelnicze łapki jedynie książki naprawdę bardzo,
bardzo dobre. Na tle tych, o których pisałam ostatnimi czasy, jeszcze jaśniej
wybija się przecudowna pozycja Charlesa Dickensa, którą właśnie przed chwilą skończyłam
czytać – „Wielkie nadzieje”.
Pip, a właściwie Filip Pirrip, jest sierotą, wychowywanym
przez dużo starszą, niezwykle temperamentna siostrę oraz jej męża – prostego kowala
Joe’a. Życie chłopca biegnie pospolitym rytmem w oczekiwaniu na moment
rozpoczęcia terminu u swojego szwagra, aż do momentu, gdy jego losem zaczyna
interesować się bogata Miss Havisham. Pip, który przychodzi do niej bawić się,
poznaje jej przepiękną, wyniosłą i dumną wychowankę – Estellę. Silne uczucie do
niej stanie się tym, co będzie determinowało dalsze losy chłopca. Zacznie on
wstydzić się swojego pochodzenia i żywić wielkie nadzieje na to, że pewnego
dnia zostanie wielkim panem, godnym serca ukochanej dziewczyny. Jego aspiracje
zaczynają stawać się bliższe, gdy niespodziewanie pewien bogaty człowiek
postanawia wziąć go w swoją opiekę i powierzyć mu swój majątek…
Do przeczytania „Wielkich nadziei” zachęciła mnie moja
koleżanka z klasy, która zachwycała się historią Estelli i Pipa. Stwierdziła,
że z całą pewnością zakocham się w ich losach, dlatego do powieści podchodziłam
do jako może nieco trudniejszego, bardziej ambitnego, ale romansidła. Tymczasem
książka Charlesa Dickensa okazała się być czymś o wiele, wiele ważniejszym. Nie
będę jednak sobą, jeśli nie wspomnę o samym wątku miłosnym… Przyznam szczerze,
że bardzo mi się on podobał. Jakoś trafił do mnie, nawet osobiście. Ukazał, jak
silnym i ważnym jest każde uczucie, nawet to nieodwzajemnione, jak bardzo
kształtuje ono naszą osobowość, jak determinuje nasze działania. Jak bardzo
jednocześnie niszczy i buduje.
Moim zdaniem, „Wielkie nadzieje” to wspaniała, monumentalna powieść
o dorastaniu. Jej fabułę stanowią wspomnienia głównego bohatera, w których
opisuje on swoje lata dziecięce i młodzieńcze, własną drogę do dorosłości.
Uważam, że w tej porażająco aktualnej książce możemy znaleźć etapy, przez które
musi przejść każdy dojrzewający młody człowiek: odrzucenie wartości i domu rodzinnego,
chęć rozwijania się, zachwyt samodzielnością, a wreszcie, co niestety bardzo
smutne, ale myślę, że konieczne – pierwsze rozczarowania. Myślę, że pomimo tak
optymistycznego tytułu „Wielkie nadzieje” to opowieść o tym, jak nasze
wspaniałe aspiracje i plany na przyszłość, marzenia potrafią się rozpaść, jak
łatwo stracić poczucie sensu i cel życia. A także o tym, że nie zawsze
szczęścia należy szukać gdzieś daleko, bo czasem jest ono w tym, co wydaje się
nam być najbardziej prozaiczne.
We „Wielkich nadziejach” zachwycili mnie przede wszystkim
genialnie wykreowani, pełnokrwiści bohaterowie. O ile czytając jedyne znane mi
dotąd dzieło tego brytyjskiego klasyka, „Opowieść wigilijną”, odnosiłam
wrażenie, że postaci są nieco schematyczne, tak w tym przypadku było zupełnie
na odwrót. Pozwólcie, że poświęcę kilka słów najważniejszym bohaterom. Pip to
bohater, którego przemianę możemy zaobserwować. Poznajemy go jako dziecko, by
śledzić jego drogę ku dorosłości. Jest to postać, której losy determinuje wielka,
niespełniona miłość do nieosiągalnej dziewczyny. Kiedy narrator pierwszoosobowy
opowiada o swoim uczuciu do Estelli, nie sposób go nie pokochać. Młody człowiek
jest w stanie oddać wszystko dla kobiety, którą kocha. Jednocześnie Pip to
postać, której nie odbieramy jednoznacznie pozytywnie – dążąc za swoimi
wielkimi nadziejami, rani tych, którzy go kochają. Drugą, bardzo ważną dla mnie
postacią była właśnie piękna Estella, obiekt nieszczęśliwej miłości głównego
bohatera. Piękna, świadoma tego, jakie wrażenie robi na mężczyznach kobieta,
która nie chce kochać, która wychowała się w strachu przed miłością (dlaczego? Tego
dowiecie się, sięgając po książkę) . Czytelnik zarówno potępia jej podłe
zachowanie, jak również bardzo jej współczuje – bo przecież to musi być
okropne, nie umieć odwzajemnić tak pięknego i szlachetnego uczucia.
Uwiódł mnie świat, który na kartach swej powieści
przedstawił Dickens. To zdecydowanie świat, jakiego już nie ma – ułożony według
prostych zasad moralnych, gdzie wiadomo, co jest dobre, a co złe. Pomimo wielu
komplikacji, bohaterowie w końcu dzięki uczciwemu życiu zgodnemu z ogólnymi
normami, odnaleźli szczęście. Choć taką rzeczywistość mogę poznać jedynie na
kartach powieści, bardzo za nią tęsknię…
Nie da się nie wspomnieć o stylu, w jakim pisze Charles
Dickens. Pomimo że powieść jest dość gruba (ponad 500 stron), czyta się ją
bardzo szybko. Myślę, że duża w tym zasługa lekkości przekazywania myśli, jaką
posiadał ten brytyjski klasyk. Jego wywód jest logiczny, a słownictwo, jakim
się posługuje lekkie. Cały utwór ma charakter gawędy, w którą wtrącone są
zabawne akcenty, wywołujące u czytelnika autentyczne rozbawienie.
„Wielkie nadzieje” to powieść, którą pokochałam i nie
wstydzę się do tego przyznać. Odnalazłam w niej mnóstwo treści aktualnych do
dziś, a także ideały, które współcześnie są ciężkie do osiągnięcia. Powieśc
Dickensa to klasyk, który zdecydowanie trzeba poznać!
Ocena: 10/10 (arcydzieło)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
(wariant I)
(+ 4cm)
(książka na literę "W")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz