Strony

sobota, 23 marca 2019

(294) "Zakonnice odchodzą po cichu" Marta Abramowicz


Hej, hej, Kochani!
Jak chyba każda mała dziewczynka, w dzieciństwie kilka razy słyszałam od babci, od cioć, od księdza na religii: „Ola, a może ty siostrą zostaniesz?”. I choć nigdy nie bałam się zakonnic, czułam, że to nie jest moja droga. Później, z upływem lat (spędzonych w kościelnym środowisku – byłam w Oazie, jeździłam na rekolekcje) coraz częściej wracała do mnie myśl – a może? Czułam fascynację tymi kobietami w habitach, które całe swoje życie się modlą… A jednocześnie nic nie wiedziałam o ich życiu. Coraz częściej słyszałam też o siostrach, które odeszły – nie wytrzymały? Temat coraz bardziej mnie intrygował! Odpowiedzi na to, jak wygląda życie w żeńskim zakonie postarała się dostarczyć Marta Abramowicz i choć ze względu na jej orientację polityczną i światopoglądową długo zastnawiałam się, czy warto dać szansę jej reportażowi, ostatecznie nie żałuję, że się na to zdecydowałam.

Podobno każdy z nas zna lub chociaż słyszał o przynajmniej jednej kobiecie, dziewczynie, która opuściła zakon. One same zdają się jednak milczeć. Podczas gdy o księżach, którzy opuścili stan kapłański jest głośno, często występują oni w telewizji i zabierają głos w kwestiach światopoglądowych, o nich nie wiemy nic. Ze ścianą milczenia i powszechną w środowiskach kościelnych zgodą na utrzymanie zakonów żeńskich w swego rodzaju tematyce tabu spotkała się Marta Abramowicz, kiedy usiłowała odnaleźć kobiety, które opowiedziały jej o swym życiu za murami klasztoru. Mimo wszystko – udało się. Historie, które dziennikarka przedstawiła, przerażają i budzą niezrozumienie.

Od czasów moich oazowych wzruszeń i myśli o zakonie minęło już trochę lat. Zaczęłam krytycznie patrzeć na tę instytucję, czując, że coś jest w niej nie tak. Widziałam jedynie siostry, które wciąż wyglądały na niezadowolone z życia, sfrustrowane, często nie mogące się realizować… Lektura reportażu „Zakonnice odchodzą po cichu” przekonała mnie, że zakony żeńskie są miejscem, które zniewala i odbiera radość z życia.

Autorka oddała głos swoim rozmówczyniom. Opowiedziały one swoje losy, które, choć różne były jednocześnie bardzo do siebie podobne. Zakochanie w Bogu, rekolekcje, chęć oddania Mu całego życia, zakon – ten wymarzony, wybrany, najlepszy. A potem? Zamiast chwil na modlitwę – sprzątanie po nocach. Zamiast pomocy bliźniemu – klepanie różańców. Całkowite poddanie się przełożonym, które z czystej złośliwości (zazdrości?) nie chciały wykorzystać talentów sióstr, nie pozwalały im na zachowanie człowieczeństwa i własnej osobowości. Żadnych więzów, żadnej bliskości – tylko ślepe posłuszeństwo połączone z przekonaniem, że wszystko, co robisz jest grzechem, a twoje wątpliwości są jedynie przejawem twej słabości.  Wreszcie odejście – często w atmosferze skandalu lub przeciwnie – po cichu, jakby nigdy tej siostry nie było. Różnie potoczyły się później losy dawnych zakonnic – jedne odeszły od Kościoła, inne trwają w nim mimo wszystko. Wszystkie są osobami zranionymi.

Oprócz oddania głosu byłym zakonnicom, Marta Abramowicz spróbowała odpowiedzieć na pytanie – dlaczego? Skonfrontowała ze sobą zgromadzenia męskie i żeńskie, przeprowadziła prawdziwe dziennikarskie śledztwo.  Dotarła do konstytucji i dokumentów kościelnych, przedstawiła historie zakonów i specyfikę życia w zgromadzeniu. Nie da się jej zarzucić jednostronności – przeprowadziła rozmowy z zakonnicami, które wciąż trwają w powołaniu, a także ukazała siostry, które żyją szczęśliwie i zgodnie z Bogiem i samymi sobą. Niestety, miejscami można było postrzec ignorancję Marty Abramowicz w sprawach nauczania Kościoła, jednak jest to naprawdę niuans przy tak dobrej i wnikliwej książce.

Reportaż napisany został w bardzo sprawny sposób. Sytuacja polskich zakonnic przedstawiona została za pomocą obrazów – scen, które wstrząsają i pozostają w pamięci. Autorka postawiła na emocje – widać je bardzo dobrze w opowieściach byłych zakonnic. Kobiety w przekonujący sposób  opisują swoje uczucia – ich ból i niezrozumienie można wręcz odczuć. Mimo że Marta Abramowicz stara się uciec od jednoznacznych ocen moralnych, często odpowiednie słowa same cisną się na usta. 

Podsumowując, uważam, że „Zakonnice odchodzą po cichu” to kawał dobrego reportażu. Czyta się go dobrze, szybko i co najważniejsze, rozszerza on wiedzę czytelnika o świecie – o jego aspekcie, o którym zazwyczaj się nie słyszy. Jeśli ktoś tak jak ja jest wierzący i ma wątpliwości, czy powinien sięgnąć po tę książkę, niech się ich pozbędzie – to nie jest reportaż przeciwko Kościołowi, lecz przeciwko złu, jakie można wyrządzić drugiemu człowieku w imię Kościoła.

Ocena: 8/10 (rewelacyjna)

niedziela, 17 marca 2019

(293) "Echo w ciemności" Francine Rivers


Hej, hej, Kochani!

Przeszło rok temu miałam przyjemność opowiedzieć Wam o pierwszym tomie chrześcijańskiej trylogii „Znamię lwa” – „Głosie we wietrze”. Powieść totalnie mnie zauroczyła i pochłonęła, od razu więc zakupiłam jej drugi tom. Później jednak zaczął się w moim życiu szalony czas i tak się stało, że dopiero niedawno miałam przyjemność sięgnąć po kolejną część historii żydowskiej niewolnicy w chylącym się ku upadkowi Rzymie. I po raz kolejny mogę sobie wyrzucać: „Czemu czekałam tak długo”!


UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DO „GŁOSU WE WIETRZE”

piątek, 8 marca 2019

(292) "Lokatorka" JP Delaney


Hej, hej, Kochani!
Thrillery psychologiczne to jeden z moich ukochanych gatunków książek. Uwielbiam drżeć razem z bohaterami, odczuwać ich emocje i zastanawiać się, jakie pobudki kierują mordercami. Ku mojemu szczęściu, obecnie jest to bardzo spopularyzowany typ powieści, wiec wciąż mogę poznawać nowe historie. Niestety, nie wszystkie mają równie wysoki poziom, dlatego staram się ostrożnie dokonywać moich książkowych wyborów. Kiedy jednak na półce w bibliotece zobaczyłam „Lokatorkę” wiedziałam, że nie będę mogła się jej oprzeć.

Jane znajduje się w ciężkiej życiowej sytuacji. Po poronieniu i utracie pracy nie może odnaleźć spokoju w swojej głowie. Ciężka sytuacja finansowa zmusza ją także do zmiany dotychczasowego mieszkania. Kiedy Jane otrzymuje propozycję zamieszkania w ultranowoczesnym mieszkaniu, zgadza się bez wahania. Jej wątpliwości nie budzi nawet kontrakt, który pozwala właścicielowi na ogromną ingerencję w życie mieszkańców. Lęk Jane budzi dopiero odkrycie tajemniczej śmierci poprzedniej lokatorki, łudząco podobnej do niej Emmy, która również wprowadziła się do mieszkania, będąc w kryzysie życiowym.

„Lokatorka” zbierała właściwie same pozytywne opinie. Obietnice z okładki próbowały mnie przekonać, że dostanę powieść lepszą od mojej ukochanej „Zaginionej dziewczyny”. Nie wierzyłam im do końca, ale byłam bardzo ciekawa, czym takim zaskoczy mnie autor. Niestety, spotkało mnie lekkie oczekiwanie. Po tak pozytywnych i entuzjastycznych recenzjach spodziewałam się prawdziwego arcydzieła, książki, która wciągnie mnie całkowicie i nie pozwoli mi zmrużyć oka. Tymczasem „Lokatorka”, choć jest naprawdę dobrze napisaną książką, nie odbiega poziomem od średniej jakości tego gatunku.

Pierwszym problemem, jaki miałam, było ogólne wciągnięcie się w fabułę. Lubię, kiedy mogę w powieści wyczuć realizm, lęk, że taka historia mogłaby przytrafić się mnie lub moim bliskim. Absolutnie nie odczuwałam tego, czytając „Lokatorkę”. Możliwe, że w Wielkiej Brytanii istnieje większe prawdopodobieństwo, że tego typu historia mogła się wydarzyć, że właściciel mieszkania mógł aż do tego stopnia ingerować w życie lokatorów. Dla mnie jednak sam koncept historii stanowił dość duży problem w tym, by się w nią wciągnąć.

Natomiast bardzo dużą zaletą powieści był sam sposób budowy fabuły. Przymknąwszy oko na to, że w akcję nie mogłam uwierzyć, świetnie bawiłam się, czytając tę książkę. Rzeczywiście, miała wszystko to, czego oczekuję od thrillera. Autor co chwila podsuwał mi nowe tropy, wskazywał nowe możliwości rozwiązania głównej zagadki. Ciężko było mi rozszyfrować motywacje bohaterów i jednoznacznie wskazać, kto jest dobry, a kto zły. Pisarz zaserwował także wiele zwrotów akcji, które spowodowały u mnie zamęt w głowie i sprawiły, że sama nie wiedziałam, w jakim kierunku akcja może się potoczyć.

Kolejną zaletą powieści jest kreacja bohaterów. Zawsze będę wychodziła z założenia, że w przypadku thrillerów psychologicznych to właśnie ona odpowiada za to, czy książka będzie udana czy nie. W „Lokatorce” pierwsze skrzypce grają dwie postaci kobiecie – Emma i Jane. Na początku ukazane zostały na zasadzie analogii, by potem ukazać różnice pomiędzy nimi. Emma to osoba bardzo trudna to jednoznacznej oceny – jednocześnie wzbudza irytację, litość i zrozumienie. To osobowość trudna, toksyczna wręcz, która wywołuje w powieści najwięcej zamieszania. Jej kompletnym przeciwieństwem jest Jane – choć z pozoru przypomina ją – również jest zagubiona i znajduje się w kryzysowym momencie swojego życia, ma jednak wewnętrzną siłę, która pomaga jej przetrwać w wynajmowanym mieszkaniu. Kolejną trudną do oceny moralnej jest właściciel mieszkania, Edward Monkford – to osoba pedantyczna i ogromnie autorytatywna, która skrywa wiele tajemnic. Jego zachowanie często budzi odrazę moralną i czytelnik z łatwością oskarża go o wszelkie niegodziwości. Jednakże JP Delaney przypomina, że świat tak naprawdę nie jest czarno-biały.

Tym, co bardzo spodobało mi się w „Lokatorce” jest styl. W odróżnieniu od większości thrillerów psychologicznych, które nastawione są na dynamiczne opowiadanie akcji bądź przedstawienie emocji i uczuć bohaterów, ta książka wypełniona jest niezwykle plastycznymi opisami. Jedną z ważniejszych ról w całej historii rozgrywa mieszkanie zamieszkane przez tytułową lokatorkę. Autor opisuje je, zastanawiając się, w jaki sposób wnętrza wpływają na stan psychiczny jednostek. W powieści znajdziemy także wiele przedstawień dzieł sztuki czy architektury. To naprawdę ciekawy pomysł, który w dużym stopniu uatrakcyjnił odbiór książki.

„Lokatorka” nie jest może najlepszym thrillerem psychologicznym, jaki napisano. Nie zdumiewa tak, jak „Zaginiona dziewczyna” ani nie starszy tak, jak „Millenium”. Wciąż jednak jest naprawdę dobrą książką ze sprawnie rozplanowaną fabułą, bardzo ciekawie wykreowanymi postaciami i suspensem, który naprawdę zaskakuje. Myślę, że to świetna propozycja dla fanów gatunku!

Ocena: 7/10 (bardzo dobra)

sobota, 2 marca 2019

Podsumowanie lutego

Hej, hej, Kochani!
Marzec nachodzi, wiosna się zbliża - czy mogłoby być lepiej? Dziś rano zbudził mnie śpiew ptaków i poczułam, że jestem już taka radosna z powodu wiosny - zwłaszcza, że ubiegłoroczna minęła mi głównie przy książkach i podręcznikach. Luty to miesiac, który minął mi bardzo szybko - najpierw sesja, potem wyjazd do Łodzi na musical "Jesus Christ Superstar" - polecam, przepiękne widowisko - następnie najpiękniejszy tydzień w moim życiu, który spędziłam, będąc opiekunką grupy 50 nastoletnich Włochów. Z powodu tylu aktywności nie przeczytałam może jakichś niesamowitych ilości książek, jednak z pewnością podniosłam moje statystyki. Niestety, tym razem natknęłam się także na książkowe potworki, z czego nie jestem zbyt zadowolona.