Hej, hej, Kochani!
Jak dawno nie pojawił się żaden post z tego cyklu - a wiecie dlaczego? Po pierwsze dlatego, że ostatnio nie mam w ogóle czasu ani ochoty na filmy, a jeśli coś obejrzę, to nie mogę się zabrać za napisanie o dziele. Ale drugi, dużo ciekawszy powod jest taki, że dzisiejszy post podstępnie ukrył mi się gdzieś z zakamarkach "wersji roboczych". Dlatego z ogroooomnym opóźnieniem zapraszam Was na dwie recenzje,które miały pojawić się już w maju!
„Piękna i bestia” (tytuł oryginalny: „Beauty and the beast”
reż. Bill Condon, USA 2017)
Tak bardzo czekałam na moment, w którym wreszcie zobaczę
film, będący Remake’iem mojej ulubionej bajki z dzieciństwa. I choć pewnie
byłam jedną ze starszych osób na sali kinowej, cieszyłam się z seansu jak
głupia. „Piękna i bestia” w nowej, filmowej wersji zachwyca jeszcze bardziej,
niż bajkowa. Myślę, że nie ma sensu przytaczać Wam historii Belli i księcia
skazanego na zapomnienie z powodu serca, które nie potrafiło kochać. Jednak
historia, którą poznajemy, choć z pozoru jest kopią słynnej animacji z lat 90.,
pogłębia pewne wątki, dodaje nowe wątki, inne spojrzenie na znane już postaci.
Myślę, że z tego powodu jeszcze bardziej porusza. Uwierzcie mi, przez niemal
cały film płakałam jak głupia, a jak zaświecono światła, było mi głupio, bo
cała byłam rozmazana. „Piękna i bestia” to historia o wielkiej miłości – nie tylko
kobiety do mężczyzny, ale także dziecka do rodzica. Serce się kraje, gdy widzimy, do jakich
poświęceń skłonna jest Bella, by uratować swojego tatę, a także jak wiele on
jest w stanie zrobić dla jej dobra. GENIALNY WĄTEK! „Piękna i bestia” jest
również niesamowicie piękna wizualnie. Można poczuć się, jakby się wraz z bohaterami
było na balu czy we francuskiej wiosce. To, że jest to film, a nie bajka
animowana, bynajmniej nie odbiera produkcji niesamowitego klimatu magii i
tajemniczości. Wręcz przeciwnie! Twórcom udało się zrobić tak śliczny film, że
tylko za to zasługuje na przynajmniej siedem gwiazdek! Genialni byli także
aktorzy! Początkowo obawiałam się Emmy Watson w roli Belli, bo jednak moim
zdaniem jest ona za mało kobieca, a za bardzo dziewczęca, jednak moje złe
przeczucia się nie sprawdziły! W jej interpetacji Bella nabiera nowych cech i
głębszego rysu charakterologicznego. Najlepszym aktorem okazał się jednak moim
zdaniem Luke Evans, wcielający się w Gastona! Nadał tej znienawidzonej postaci
historię i idealnie oddał jego charakter i zapatrzenie w samego siebie! Scena,
w której z uczuciem deklamuje wyznania miłości do… swojego odbicia w lustrze
zdecydowanie zapada w pamięć! Musicie to zobaczyć! Kolejną zaletą są wspaniałe
piosenki. Dużo osób narzeka na to, że twórcy filmu zmienili tekst większości
piosenek, jednak moim zdaniem nie jest to wielką wadą. Uważam, że w ten sposób
odświeżono nieco produkcję. Polskie wykonania są poruszające, widz aż chce
zacząć śpiewać z postaciami. Podsumowując, uważam „Piękną i Bestię” za jeden z
najpiękniejszych filmów, jakie obejrzałam w tym roku! Niesamowita przygoda nie
tylko dla najmłodszych!
Ocena: 9/10
„Jutro będziemy szczęśliwi” (tytuł oryginalny: „Demain tout commence”
reż. Hugo Gelin, Francja 2016)
Przyznam, że w tym roku bardzo polubiłam francuskie kino.
Wcześniej zrażałam się negatywnimi opiniami,
mówiącymi o tym, że jest to kino „dziwne”,
niestandardowe, jednak od pewnego czasu razem z moimi przyjaciółkami,
zapalonymi miłośniczkami wszystkiego, co francuskie, zaczęłam odkrywać i darzyć
głębokim uczuciem produkcje znad Sekwany. Tym razem wybrałyśmy się na film,
będący Remakiem meksykańskiego „Instrucji nie załączono, w którym główną rolę
zagrał znany z „Nietykalnych” Omar Sy. „Jutro będziemy szczęśliwi” to historia czarnoskórego
Samuela, który prowadzi beztroskie życie na Francuskiej Riwierze. Wszystko
zmienia się, gdy na jego drodze ponownie staje Angielka Kristin, z którą miał
przelotny romans. Wręcza ona zdumionemu mężczyźnie dziecko, po czym odjeżdża
bez słowa. Samuel musi sam zaopiekować się córką, wydorośleć i rozpocząć nowe
życie w obcym sobie kraju. Kiedy życie jego oraz małej Glorii wydaje się już
być szczęśliwe i ustabilizowane, niespodziewanie do Londynu powraca Kristin,
która postanawia odzyskać prawa rodzicielskie. Produkcja Hugo Gelina jest
zachwycająca! O ile w przypadku książek ostatnio coraz częściej trafiam na
przeciętniaki, to wybierając filmy naprawdę mam jakąś niesamowitą intuicję! „Jutro
będziemy szczęśliwi” to prawdziwy rollercoaster emocjonalny! Hugo Gelin
przedstawia nam historię, którą mogło napisać życie. Na przemian jest tu
zabawnie – tak, że śmieje się cała sala, smutno i wzruszająco. Od razu zżywamy
się emocjonalnie z bohaterami i nie potrafimy pozostać obojętnymi wobec ich
losów. Wszyscy aktorzy grają wspaniale i przekonująco – zwłaszcza Omar Sy
wzbudzający wiele ciepłych uczuć u odbiorcy, a także Gloria Colston, wcielająca
się w rolę córki Samuela. Akcja filmu wciąga już od pierwszych chwil, w filmie
nie ma miejsca na nudę. Pomimo że z pozoru nie dzieje się nic, to jednak widz
nie ma ani chwili na nudę. „Jutro będziemy szczęśliwi” to także film, który
pozostaje w sercu na bardzo, bardzo
długo. Odbiorca musi się zmierzyć z pytaniami o to, co znaczy „być rodzicem” i
kto ma większe prawa do dziecka? Oprócz tego, produkcja uczy tego, jak nie bać
się życiowych przeciwności oraz jak czerpać radość z każdej chwili, którą
możemy spędzić na ziemi. Jeśli macie możliwość zobaczenia filmu Hugo Gelina na
dużym ekranie to idźcie – zdecydowanie nie zmarnujecie swoich pieniędzy!
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz