Hej, hej, Kochani!
Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję, która będzie jedną z
tych bardziej chaotycznych na moim blogu. Bo widzicie, zupełnie nie wiem, co
myśleć o książce, którą będę recenzować. Nie wiem, czy ją polecać, czy raczej
odradzać, co zdarza się bardzo, bardzo rzadko. Chyba więc jesteście zmuszeni
wysłuchać dwa w jednym – opowieści o zaletach i wadach tej książki!
Życie Violet Lee zmienia się zupełnie przypadkowo. W jeden z
piątkowych wieczorów staje się niespodziewanie świadkiem okrutnego mordu, po
czym zostaje porwana przez sprawców tego czynu. Odkrywa świat wampirów, o
którym wiedzą tylko niektórzy ze śmiertelników. Staje się ich zakładniczką –
nie wolno jej opuszczać dworu krwiopijczej rodziny królewskiej. Violet
początkowo buntuje się przeciwko swojemu położeniu, zwłaszcza przeciwko
towarzystwu wyjątkowo złośliwego księcia wampirów Kaspara, jednak z czasem
coraz poważniej myśli o przemianie w nieśmiertelną. Sytuacja komplikuje się,
gdy osiemnastolatka poznaje pradawną przepowiednię, wedle której jest jedną z
Mrocznych Bohaterek.
Zacznę od tego, że książka jest kompletnie nie w moim stylu.
To raczej rodzaj powieści, którymi zaczytywała się jedenastoletnia Ola, a nie
ta o niemal siedem lat starsza. Ostatnio mam w planach czytanie bardziej
ambitnej literatury, bo nigdy nie wiadomo, co się przyda na maturze, a do
czytadła takiego jak „Kolacja z wampirem” raczej głupio by mi się było
odwoływać. Dlatego, kiedy na mojej półeczce zagościł pierwszy tom serii „Mroczna
bohaterka” byłam przerażona, co jeszcze się pogłębiło, gdy wysłuchałam relacji
Kitty Ailli. Miałam nikczemny plan
przeczytania tej powieści i skrytykowania jej na blogu, ale jeśli bym to teraz
zrobiła, nie czułabym się w pełni z Wami szczera.
Zacznę może od zalet debiutu Abigail Gibbs. Bo widzicie,
książka mi się podobała! Niesamowicie mnie wciągnęła. Jasne, fabuła nie jest
szczególnie innowacyjna, wszystko zbudowane jest na schemacie, ale młoda
pisarka ma ta tyle dobre pióro, że intryguje czytelnika. Choć niemal od pierwszej
strony jesteśmy w stanie przewidzieć mniej-więcej zakończenie, to powieść ma
dużo mały zaskoczeń – bardzo dobry humor, ciekawe komplikacje, jakie stają na
drodze bohaterów. Na pewno ogromną zaletą książki jest fakt, że cały czas się
coś dzieje – od samego początku akcja gna z zawrotną prędkością, sytuacja coraz
bardziej się komplikuje, a czytelnik nie jest w stanie oderwać się od książki.
Z całą pewnością szybką lekturę „Kolacji z wampirem”
umożliwia styl, jakim posługuje się autorka. Jest on bardzo lekki, potoczny, młodzieżowy.
Dialogi skrzą się od humoru i sarkazmu, przez co powieść nieco przypominała mi
serię Cariny Bartsch. Niestety, momentami irytował mnie styl, jakim posługiwała
się Abigail Gibbs. Po pierwsze, drażniły mnie dialogi, które odbywały się w
myślach bohaterów – tak, tak, ja wiem, że wampiry umieją się telepatycznie
porozumiewać – gubiłam się w nich i nie wiedziałam kto co mówi. Kolejną wadą
stylu Abigail Gibbs są wszechobecne przekleństwa. Może i ja jestem
niedzisiejsza i przewrażliwiona, ale sama staram się nie klnąć (publicznie) i
używanie takich słów w literaturze mnie mierzi. Natomiat pozytywnie zaskoczyły
mnie sceny erotyczne – jak wiecie, zazwyczaj ich nie znoszę, ale tutaj były
naprawdę gorące i pobudzające zmysły.
Największą wadą tej książki wcale nie była przewidywalność,
bo przecież nie zawsze musimy czytać literaturę pisaną wielką literą, każdy
czasem potrzebuje mało wymagającej książki, która po prostu pozwoli mu się
odprężyć. Natomiast tym, co najbardziej denerwowało mnie w „Kolacji z wampirem”
była główna bohaterka. To tak niekonsekwentnie prowadzona postać! Poznajemy ją
jako taką twardą, Kick-assową babkę, która wie czego chce. To, jak z początku
pogrywa z Kasparem jest wspaniałe i naprawdę wtedy ją lubiłam. Natomiast z
każdą przewracaną stronę jej inteligencja maleje, maleje, maleje. Ona podejmuje
takie irracjonalne decyzje! Proszę was, która dziewczyna lub kobieta kilka dni
po próbie gwałtu prawie kocha się ze swoim porywczem? W ogóle, nie rozumiem
wątku miłosnego między Kasparem a Violet – chociaż miłośc podobno nie jest do
rozumienia. Ale tutaj nienawiść i pogarda, jaką nasza główna bohaterka darzy
księcia wampirów niespodziewanie i nie wiadomo kiedy zamienia się w wielkie
uczucie… I szczerze mówiąc, absolutnie nie rozumiem, dlaczego bohaterki książek
YA ZAWSZE! Wybierają dupków, którzy ich nie szanują… Czy tylko ja marzę o
mężczyźnie, który nie będzie mnie więził/gwałcił/uważał za szmatę?
Pozostałe postaci są bardzo sztampowe – mamy do czynienia z
mrocznym Bad boyem, przy okazji księciem wampirów, który ma traumatyczną
przeszłość (znaaane!), miły chłopakiem, którego główna bohaterka sprowadza do
friendzone’u (znaaane!) czy wreszcie zazdrosną konkurentkę (znaaane!). Jednak
Abigail Gibbs pomimo tej schematyczności sprawiła, ze jej bohaterowie nieco się
wyróżniają i czytelnik naprawdę je lubi.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać o tej książce, bo naprawdę
wywołała u mnie lawinę różnych emocji ( w pewnym momencie nawet się
poplakałam), jednak nie chcę, by ta recenzja była zbyt długa, bo podobno nikt
nie czyta długich tekstów. Nadal nie wiem, czy „Kolację z wampirem” Wam
polecać, czy odradzać. Myślę, że po przeczytaniu tej recenzji wiecie już, czego
możecie się spodziewać i w zależności od tego, czego obecnie oczekujecie od
literatury, podejmiecie decyzję!
Ocena: 6/10 (dobra)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
(Kategoria - Nowopoznany nieamerykański autor)
(+ 4 cm)
(książka na literę "K")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz