Strony

poniedziałek, 3 grudnia 2018

(282) "Władza absolutna" Remigiusz Mróz

Hej, hej, Kochani!
Jak wiecie, moja miłość do twórczości Remigiusza Mroza pomału maleje. Może autor faktycznie pisze coraz słabiej, a może ja szukam już w książkach czegoś innego? Nie wiem. Ostatnie spotkania z dziełami tego niezwykle płodnego polskiego autora przynosiły mi całą masę frustracji, postanowiłam je więc zdecydowanie ograniczyć. Kiedy jednak na półkach księgarni pojawiła się „Władza absolutna”, wiedziałam, że będę musiała po nią sięgnąć – szczególnie po tym, jak zakończył się poprzedni tom cyklu „W kręgach władzy”. Nieważne więc były kolokwia czy zaliczenia – musiałam po raz kolejny udać się w czytelniczą przygodę z panem Mrozem.

UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ RECENZJI ZAWIERA SPOILERY DO „WOTUM NIEUFNOŚCI” I „WIĘKSZOŚCI BEZWZGLĘDNEJ”.

Po zamachach, w wyniku których życie straciły najważniejsze osoby w państwie, w Polsce panuje zamęt. Nie wiadomo, kto ma przejąć władzę i czy kraj nie zostanie zaatakowany przez jednego z sąsiadów. Walka o zdobycie władzy w tak trudnych okolicznościach z pewnością nie może być czysta – szczególnie gdy wszystko wskazuje na to, że najwyżej postawione osoby maczały palce w zamachu. Patryk Hauer po raz kolejny stanie do walki o najwyższy urząd – tym razem będzie to jednak gra, w której wszystkie chwyty są dozwolone.


Do dziś pamiętam dzień, moment, w którym zakończyłam lekturę „Większości bezwzględnej”. Kołatanie serca, dreszcze i gęsia skórka – dokładnie tak się wtedy czułam. Nie miałam pojęcia, jak Remigiusz Mróz chce wybrnąć z patowej sytuacji, w jaką wepchnął swoich bohaterów i zastanawiałam się, jak to możliwe, że konstytucjonaliści nie przewidzieli takiej sytuacji, tworząc ustawę zasadniczą. Na kontynuację mojej ulubionej chyba serii Mroza musiałam czekać zdecydowanie zbyt długo, jednak w końcu zasiadłam przy wymarzonym tomie, który zamyka całą serię (przynajmniej na razie, historia Forsta też miała zamknąć się w trylogii). I po raz kolejny muszę przyznać, że to już nie jest to, co pokochałam. I choć „Władza absolutna” obiektywnie rzecz ujmując, jest książką dobrą, to jednak w porównaniu z całą serią wypada słabo.

Myślę, że największa w tym sprawka Darii Seydy, a raczej jej nieobecności. Nie da się ukryć, że trudna relacja pomiędzy panią prezydent a Patrykiem Hauerem była jednym z najciekawszych elementów książki – niechęć połączona z sympatią, współczuciem, wzajemną fascynacją niesamowicie mnie intrygowała. Sama Daria też była niebanalną bohaterką – z jednej strony twarda i zdecydowana polityk, która potrafi podejmować bardzo trudne decyzje i która jako pierwsza kobieta zdobywa tak wysoki urząd, z drugiej – słaba, złamana, ludzka. Bez niej seria naprawdę wiele traci, a sam Patryk Hauer nie jest w stanie zdobyć aż takiej atencji czytelnika. Zresztą, we „Władzy absolutnej” zachodzi odwrócenie procesu, który mogliśmy obserwować w poprzednim tomie – prawicowy polityk traci ludzkie oblicze, stając się w stu procentach skupionym na walce politycznej. Niestety, nawet najlepiej wykreowany bohater potrzebuje swego adwersarza – a w przypadku „Władzy absolutnej” brak drugiej tak charyzmatycznej, jak Patryk postaci. Niewiele pomaga wprowadzenie do fabuły bohatera znanego z „Behawiorysty”, Gerarda Edlinga. Choć w tej najlepszej moim zdaniem powieści Remigiusza Mroza obdarzyłam go bardzo dużą sympatią, to we „Władzy absolutnej” jest zupełnie inną postacią – niestety absolutnie bezbarwną. Nie zachował nic z bohatera, którego pokochałam, jedynie nazwisko może być mrugnięciem okiem w stronę fanów autora.

Fabuła „Władzy absolutnej” nie zachwyca już w tym samym stopniu, co poprzednie tomy. Tym razem akcja jest niesamowicie zredukowana i ograniczona właściwie jedynie do słownych przepychanek między politykami. W odróżnieniu od poprzednich tomów tu najwięcej się mówi, a nie czyni. Niestety, okrutnie rozczarowało mnie poprowadzenie najważniejszego wątku ostatnich dwóch tomów – zamachu i jego sprawcy. Autor zbyt wiele namieszał, podsunął zbyt wiele tropów, przez co czytelnik nie mógł tak naprawdę śledzić wątków i samemu wpaść na rozwiązanie. Mam wrażenie, że samo rozwiązywanie wątku było strasznie po łebkach, żeby tylko ukazać, kto stał za zamachami. Poszczególne wydarzenia nie łączą się, czasem wydaje się, że są zapomniane. A samo rozwiązanie akcji… no cóż, mnie rozczarowało. Brakowało mi też jakiejś Remigiuszowskiej bomby na koniec, czegoś, co rozwaliłoby mi psychikę. A tutaj zakończenie było trochę bezbarwne i zupełnie nie w stylu Remigiusza Mroza.

Na pewno Remigiuszowi Mrozowi udało się zachować to, za co lubię jego książki – jedyny i niepowtarzalny styl, który ułatwia szybką lekturę. Jest prosty i kolokwialny, budzi jednak u odbiorcy całą masę emocji. Autor potraf tak opisać świat, że zdaje się on czytelnikowi niezwykle realny i czytając książkę, naprawdę zanurzamy się w literackiej rzeczywistości. Autor świetnie wplata w narrację elementy niezwykle skomplikowanego prawa konstytucyjnego i tłumaczy je tak, że nawet laik jest w stanie zrozumieć przedmioty dysput bohaterów.

Czytając teraz recenzję, zauważyłam, że głównie narzekałam, a przecież ogólnie rzecz biorąc, książka BARDZO mi się podobała. Niestety, poprzednie tomy były naprawdę genialne i mocno podniosły moje oczekiwania. Tymczasem „Władza absolutna” jest po prostu bardzo dobra, czyta się ją z przyjemnością, jednak daleko jej do najlepszych powieści autora. Niemniej bez niego znajomość tej najlepszej mroźnej serii byłaby niepełna (zresztą, nie wierzę, by ktoś po zakończeniu „Większości bezwzględnej” mógł nie sięgnąć po jej kontynuację), a naprawdę warto ją poznać, bo to jedno z lepszych political-fiction, o jakich słyszałam. Szkoda, że seria dobiegła końca, bo w bardzo ciekawy sposób opisywała mechanizmy rządzące światem polityki.

Ocena: 7/10 (bardzo dobra)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz