Hej, hej, Kochani!
Po dość długiej nieobecności (znów, nawet nie wiecie, jak
głupio mi tak często zaczynać posty) chciałabym zaprosić Was dzisiaj na
recenzję książki, która przełamała moją czytelniczą niemoc. Po zajęciach często wracam tak
zmordowana, że nie mam w ogóle ochoty na lekturę, jednak samej czynności
czytania bardzo mi brakuje, więc chyba znów sięgnę po młodzieżówki. Dziś
przychodzę do Was z recenzją nowości od wydawnictwa Niezwykłego – „Drogi
Martinie”, debiut Nic Stone, który sprawił, że po raz pierwszy od niepamiętnych
czasów przeczytałam książkę w jeden dzień.
Justyce jest jednym z najlepszych uczniów w swojej
prestiżowej szkole. Marzy o tym, by dostać się na jeden z uniwersytetów Ligii
Bluszczowej i spełniać swoje aspiracje. Ma jednak jeden problem – kolor skóry.
Przykre wydarzenie, nieporozumienie, w wyniku którego chłopak zostaje
aresztowany, uświadamia mu, że równość rasowa jest tylko fikcją. Postanawia
jednak nie poddać się Klątwie Czarnego Chłopaka i wzorem swego mistrza, Martina
Luthera Kinga, chce przeciwstawić się nienawiści poprzez pacyfistyczną postawę.
Niestety, wkrótce będzie musiał zmierzyć się z trudnym przeżyciem, które
podważy cały jego światopogląd.