Hej, hej, Kochani!
W zeszłą sobotę miałam przyjemność uczestniczyć w „Pikniku” organizowanym
przez portal CzytamPierwszy. O tym wydarzeniu jeszcze Wam opowiem, jednak dziś
chciałabym zrecenzować książkę, którą miałam przyjemność wygrać w jednym konkursie
– „Trucicielkę królowej”, stanowiącej pierwszy tom cyklu „Królewskie źródło”.
Choć na moich półkach jest zdecydowanie zbyt wiele książek, tej nie mogłam się
oprzeć – od razu po powrocie ze spotkania zabrałam się za lekturę. Tak dawno
nie byłam w świecie fantasy!
Życie ośmioletniego Owena Kiskaddona zmienia się
nieodwracalnie, gdy jego ojciec zdradza
króla, nie stając po jego stronie w bitwie. Chłopiec trafia na dwór królewski,
gdzie staje się zakładnikiem, który ma zagwarantować lojalność rodziny wobec
okrutnego władcy. W tym nieprzyjaznym otoczeniu napotyka ludzi, którzy chcą
pomóc mu zachować życie i odkryć dar, którym jest obdarzony. Mały chłopiec wkrótce
będzie musiał wybrać pomiędzy lojalnością wobec ukochanej rodziny, a wobec
władcy, od którego zależy jego życie.
Kiedy zaczynałam czytać „Trucicielkę królowej” spodziewałam się
takiej powieści fantasty, którą lubię najbardziej
– osadzonej w ciekawym, niebanalnym świecie i z rozbudowanym wątkiem intryg,
politycznych knowań i walki o władzę. Niestety, rozczarowałam się bardzo.
Pierwszym tom cyklu „Królewskie źródło” stanowi wprowadzenie do świata przedstawionego
i historii rozciągniętej aż na sześć książek. Niestety, z tego powodu jest lekturą
dość nudną.
Pierwszą wadą powieści jest niemal kompletny brak fabuły.
Nie powiem, dzieło Jeffa Wheelera czyta się bardzo szybko. Zasługa w tym bardzo
przejrzystego wydania z dobrym ułożeniem druku i czcionka wygodna do czytania.
Niemniej przez większość książki zastanawiamy się, do czego zmierza akcja, jaki
będzie punkt kulminacyjny książki. Niestety, autor postawił na przedstawienie
swojego uniwersum przez co opisy zdecydowanie dominują – z czasem nudzi do
czytelnika. Przez większość powieści
poznajemy rutynowe życie Owena i jego przyjaciółki, śledzimy opisy przeciętnego
dnia na dworze. Dopiero pod koniec pojawiają się jakiekolwiek intrygi czy
zwroty akcji. SZKODA!
Pomimo że „Trucicielka królowej” oparta jest na eskpozycji
świata przedstawionego, w moim zdaniu nie do końca udało się zrealizować to
zamierzenie. Pewnym jest, że Jeff Wheeler stworzył rozbudowane i bardzo
oryginalne uniwersum. Problemem jednak jest to, że nie do końca je wyjaśnił.
Dla mnie zasady panujące w świecie „Trucicielki królowej” były niezrozumiałe,
zbyt zagmatwane, zbyt niejasne. Pojawiało się mnóstwo nazwisk, imion, nazw
miejsc, które nic czytelnikowi nie rozjaśniały. A może to moja wina, bo zbyt
rzadko czytam fantasty?
Mam też problem z kreacją bohaterów. Nie jestem pewna, czy
uczynienie głównymi bohaterami dwójki ośmiolatków było dobrym pomysłem,
szczególnie w sadze dla młodzieży. Oczywiście, w kolejnych tomach bohaterowie
będą starsi, jednak tutaj ich wiek irytował. Wydawało mi się, że Jeff Wheeler
nie wiedział, jak poprowadzić takich bohaterów i dlatego raz byli oni aż
przesadzenie naiwni, infantylni i dziecięcy, a zaraz potem zdecydowanie zbyt dojrzali
jak na osiem lat. Ten brak konsekwencji w prowadzeniu postaci wychodzi też przy
analizie kreacji króla. Jego postać jest kompletnie niespójna. Raz ukazywany
jako dobry, innym razem jako okrutnik. I wiecie, to nie jest tak, ze on sprawia
pozory, on po prostu z rozdziału na rozdział zachowuje się inaczej, jakby to
były dwie zupełnie inne postaci. Niesamowicie zakłócało mi to odbiór powieści!
„Trucicielka królowej” była powieścią niesamowicie
przeciętną. Jedną z tych, o których zapominamy od razu po przeczytaniu. Czytało
mi się ją w miarę dobrze, na pewno szybko – to może być zachętą dla wielu
czytelników. Wydaje mi się, że cała seria ma potencjał, że później historia się
rozkręci… Na razie jednak bez rewelacji!
Ocena: 5/10 (przeciętna)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz