Hej, hej, Kochani!
Czasami są takie dni, że w książce szukamy pocieszenia i odpoczynku
od swoich problemów. Lubimy sięgać wtedy po pozycje sprawdzonych autorów,
którzy zawsze dają nam przyjemne, dobre chwile. Ostatnio, przygnieciona stresem
i zmęczona, postanowiłam w końcu zapoznać się z „Confess” autorstwa jednej z
moich ulubionych autorek, Colleen Hoover. Jak wiecie, kocham jej książki z
całego serca – zawsze mnie poruszają, robiąc ze mnie emocjonalnego flaczka.
Albo raczej, powinnam powiedzieć – zawsze mnie poruszały. Bo „Confess” takie
nie było. Wywoływało we mnie irytację i niesamowicie rozczarowało. A to
przecież, zdaniem większości, jedna z najlepszych książek Królowej Young Adult!
Owen to niesamowicie utalentowany młody malarz. Inspiracją
do jego sztuki są anonimowe wyznania, zostawiane przez przypadkowych ludzi w
jego pracowni. Przypadkowo do jego drzwi puka Auburn, piękna kobieta, która
mimo młodego wieku, ma za sobą niezwykle bolesne i trudne doświadczenia, które
zdeterminowały całe jej życie. Niespodziewanie dla obojga, powstaje między nimi
relacja, która odmienia całe ich życie.
„Confess” to książka, co do której miałam ogromne
oczekiwania. Spodziewałam się fajerwerków i wybuchów emocji. Tymczasem cała
moja lektura była jednym wielkim oczekiwaniem – KIEDY? Kiedy zacznie się to, za
co tak pokochałam twórczość tej autorki? Kiedy zobaczę wielkie uczucie, które
zaangażuje również mnie? Kiedy przestanę
mieć przeczucie, że to wszystko jest tak absurdalne i nierzeczywiste, że aż
śmieszne? Przewracałam kolejne strony, coraz bardziej rozczarowana, bo nie
poczułam zupełnie nic – prócz ulgi, kiedy zakończyłam lekturę.
Pierwszą wadą książki jest beznadziejnie skonstruowany wątek
miłosny. Uczucie pomiędzy Owenem a
Auburn zupełnie mnie nie przekonało. Zawsze lubiłam u Hoover to, ze umiała
opisywać emocje i tworzyć niebanalne związki. A tutaj… Schemat, schemat,
schemat – i to do tego stopnia, że nie umiałam zaangażować się emocjonalnie.
Miłość Owena i Auburn rozwinęła się niewiadomo kiedy i właściwie ograniczała do
namiętności. Brakowało mi w ich więzi czegoś głębszego – może dlatego, że
Colleen ograniczyła się jedynie do opisania początków tego związku? Pomimo że
lektura mnie irytowała i poniekąd byłam zadowolona z jej końca, to jednak nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że była niedopracowana, urwana w najciekawszym
momencie. Mam też wrażenie, że problemy, z którymi mierzyli się zakochani, były
niezwykle wydumane i wynikające głównie z ich niezrozumiałych dla mnie decyzji.
Nie przypadli mi do gustu również bohaterowie. Zazwyczaj u
Colleen Hoover bohaterowie są niesamowicie prawdziwi – targani namiętnościami,
walczący z własnymi uczuciami, ludzcy, z wadami i zaletami. Tymczasem Owen i
Auburn zostali właściwie ledwie naszkicowani. Niewiele o nich wiadomo, opisani
są za pomocą kilku schematów. On jest
wrażliwym artystą, który skrywa tajemnicę, ona zakochaną, lecz i pokaleczoną
przez życie kobietą, która chce być z ukochanym mężczyzną. Brakowało mi w nich
rozdarcia, poczucia tragizmu własnego losu – zupełnie, jakby nie angażowali się
w swoje własne życie. Jedyną osobą, która sprawiała wrażenie odczuwającej
jakiekolwiek emocje był Trey, ten trzeci… Niestety, on również został
tragicznie wykreowany - musiał być stuprocentowo złym, takim, żebyśmy nie mieli
wątpliwości, że trzeba go nienawidzić.
Na szczęście lekturę znacznie ułatwia styl Colleen Hoover.
Pisarka, pomimo że historia nie porywa, potrafi zaczarować słowem. Opisuje
uczucia z wyczuciem i delikatnością. W odróżnieniu od większości swoich
koleżanek po fachu nie zamęcza czytelniczki szczegółowymi opisami scen
erotycznych – naprawdę, jak dla mnie jest w „tej” tematyce mistrzynią, tworząc
pełne klasy, smaku, wyczucia, lecz i namiętności opisy. Amerykańska autorka potrafi
także sprawić, że kartki przewracają się same, bowiem czytelnik nie czuje się
przytłoczony stylem. Na pierwszy plan w jej twórczości wybija się historia (niestety,
beznadziejna historia), a nie walory artystyczne – a uwierzcie, po lekturze
Brunona Schulza jestem w stanie to docenić. Niestety, dobre pióro autorki nie
sprawia, ze książka może się jakkolwiek obronić!
Możliwe, że oceniam tę książkę surowiej, niż powinnam. Ale
wiecie, tak boli, kiedy autor, którego pokochaliście wydaje gniota. A „Confess”
według mnie obok dobrej książki nawet nie stało. Po entuzjastycznych opiniach
spodziewałam się arcydzieła. Dostałam jednak niestrawną, schematyczną, banalną
historyjkę o miłości – szkoda! Ale na pewno dam jeszcze Colleen niejedną
szansę, licząc na to, że ta książka to po prostu wypadek przy pracy.
Ocena: 3/10 (słaba)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz