Hej, hej, Kochani!
Od czasu do czasu lubię sięgnąć po książki, które nie są
beletrystyką. Czasem mam ochotę sprowokować się do przemyśleń albo po prostu odszukać
inne spojrzenie na świat. Niestety, przy ogromnej ilości poradników i książek o
ogólnej tematyce psychologicznej, ciężko jest znaleźć naprawdę interesujące i
wartościowe pozycje. Trzy lata temu, kiedy kończyłam gimnazjum i byłam w
naprawdę złej kondycji psychicznej, polecona mi została książka Reginy Brett – „Jesteś
cudem”. Zakochałam się w niej! Zdecydowanie podniosła moją samoocenę, pomogła
mi inaczej spojrzeć na własne życie. Później, na osiemnaste urodziny dostałam inny
bestseller tej amerykańskiej motywatorki – „Bóg nigdy nie mruga”. Choć nie
przeczytałam go jeszcze w całości, poznane fragmenty bardzo mi się spodobały.
Dlatego gdy otrzymałam propozycję przeczytania najnowszej pozycji Reginy,
napisanej specjalnie dla polskich czytelników, nie wahałam się długo. „Kochaj” zdawało się być lekturą idealną dla
mnie!
Najnowsza książka Reginy Brett skierowana jest do osób,
które chcą kochać. Które mają w sobie ogromny, niezaspokojony głód miłości i
akceptacji. Które chcą czuć się docenione i potrzebne. A także do tych, których
spotkała jakaś krzywda. Pisarka, która w życiu doświadczyła molestowania
seksualnego, wpadła w szpony alkoholizmu, pakowała się w niezdrowe relacje z
mężczyznami i zmagała się z chorobą nowotworową. Po latach dojrzała do tego, by
pokochać siebie i swoje życie takim, jakim jest i było. Swoimi przemyśleniami
dzieli się z czytelnikami, których chce nauczyć, że życie zawsze jest piękne.
Jak już wspomniałam, do lektury tego poradnika podchodziłam
niezwykle entuzjastycznie. Mam czasem tendencje do pogrążania się w smutku,
całkowitego zaniżania swojej samooceny i szukania miłości i akceptacji u
niewłaściwych ludzi. Chciałabym mocniej uwierzyć w siebie i nie uzależniać
spojrzenia na siebie od oceny innych. Myślałam, że książka Reginy Brett jakoś
mi w tym pomoże. Niestety, lektura ta tylko mnie poirytowała. Była niesamowicie
infantylna, do bólu hurraoptymistyczna i, co mnie oburzyło najbardziej, skoro
autorka promuje się jako pisarka KATOLICKA tak pełna herezji, że czytanie jej
było dla mnie prawdziwą torturą.
Przemyślenia pisarki są niesamowicie infantylne.
Spodziewałam się wniosków, które faktycznie można wpleść w swoje życie, myśli,
które inspirują. Co dostałam? Rady autorki sprowadzają się do robienia wielkich
kroków, pustych gestów. Rewolucje w naszym życiu mają opierać się na
wyrzucaniu, wypisywaniu czy innych symbolach. Nie jestem psychologiem, ale
wydaje mi się, że taka teoria nie niesie prawdziwych zmian, działa tylko przez
chwilę, kiedy jesteś pod wpływem efektu, nastroju, atmosfery. Moim zdaniem
autorka powinna postulować prawdziwą zmianę myślenia, a nie pisanie śmiesznych
listów do swoich znajomych, kupowanie peleryn supermena i niszczenie ich. Myślę, że krok do akceptacji siebie tkwi nie
w wielkich i pustych gestach, lecz w dogłębnej zmianie optyki.
Regina Brett w swojej książce promuje niesamowicie irytujący
mnie hiperoptymizm. Postuluje, by obojętnie co się nie dzieje, szukać w tym
szczęścia, uśmiechać się i postrzegać to jako szansę i dar. Kuriozalnym jest
dla mnie przywołany w książce przykład ojca, który kalectwo syna potraktował
jako dar Boga dla siebie. Uważam, że powinniśmy zaakceptować, że czasem dotyka
nas smutek, powinniśmy pozwolić sobie na ból, żałobę, a nie patrzeć zawsze
optymistycznie na świat.
Książka w mojej opinii jest przegadana. Tym razem autorka
skupia się na opisywaniu wydarzeń ze swojego życia. Niestety, w mojej opinii
nie był to dobry pomysł. Regina Brett po wielokroc wraca do tych samych
wydarzeń, po raz kolejny je opisując. Stosuje także irytujący mnie zabieg polegający
na ekstremalnej idealizacji swojego życia. Wszystko jest u niej idealne, zawsze
podejmuje właściwe decyzje, wszyscy się kochają, znajdują odpowiednich
partnerów, są wiecznie szczęśliwi i uśmiechnięci. Czytając książkę, czułam się,
jakby Regina Brett żyła w zupełnie innym świecie niż ja. Jej rady, lekcje przez
nią udzielane są wtórne – nie tylko w odniesieniu do poprzednich książek, ale
również powtarzają się w „Kochaj”.
Podsumowując, nie jestem zadowolona z faktu, że sięgnęłam po
„Kochaj”. Zwiodła mnie renoma autorki i wrażenie, jakie wywarła na mnie
poprzednimi powieściami. Tym razem otrzymałam od niej irytującą, pozbawioną
głębszych wniosków i trafnych rad, wyidealizowaną do granic i niezmiernie
infantylną papkę, o której mam nadzieję prędko zapomnieć!
Ocena: 3/10 (słaba)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz