Strony

środa, 7 lutego 2018

(226) "Kochaj" Regina Brett



Hej, hej, Kochani!
Od czasu do czasu lubię sięgnąć po książki, które nie są beletrystyką. Czasem mam ochotę sprowokować się do przemyśleń albo po prostu odszukać inne spojrzenie na świat. Niestety, przy ogromnej ilości poradników i książek o ogólnej tematyce psychologicznej, ciężko jest znaleźć naprawdę interesujące i wartościowe pozycje. Trzy lata temu, kiedy kończyłam gimnazjum i byłam w naprawdę złej kondycji psychicznej, polecona mi została książka Reginy Brett – „Jesteś cudem”. Zakochałam się w niej! Zdecydowanie podniosła moją samoocenę, pomogła mi inaczej spojrzeć na własne życie. Później, na osiemnaste urodziny dostałam inny bestseller tej amerykańskiej motywatorki – „Bóg nigdy nie mruga”. Choć nie przeczytałam go jeszcze w całości, poznane fragmenty bardzo mi się spodobały. Dlatego gdy otrzymałam propozycję przeczytania najnowszej pozycji Reginy, napisanej specjalnie dla polskich czytelników, nie wahałam się długo.  „Kochaj” zdawało się być lekturą idealną dla mnie!
 
Najnowsza książka Reginy Brett skierowana jest do osób, które chcą kochać. Które mają w sobie ogromny, niezaspokojony głód miłości i akceptacji. Które chcą czuć się docenione i potrzebne. A także do tych, których spotkała jakaś krzywda. Pisarka, która w życiu doświadczyła molestowania seksualnego, wpadła w szpony alkoholizmu, pakowała się w niezdrowe relacje z mężczyznami i zmagała się z chorobą nowotworową. Po latach dojrzała do tego, by pokochać siebie i swoje życie takim, jakim jest i było. Swoimi przemyśleniami dzieli się z czytelnikami, których chce nauczyć, że życie zawsze jest piękne.

Jak już wspomniałam, do lektury tego poradnika podchodziłam niezwykle entuzjastycznie. Mam czasem tendencje do pogrążania się w smutku, całkowitego zaniżania swojej samooceny i szukania miłości i akceptacji u niewłaściwych ludzi. Chciałabym mocniej uwierzyć w siebie i nie uzależniać spojrzenia na siebie od oceny innych. Myślałam, że książka Reginy Brett jakoś mi w tym pomoże. Niestety, lektura ta tylko mnie poirytowała. Była niesamowicie infantylna, do bólu hurraoptymistyczna i, co mnie oburzyło najbardziej, skoro autorka promuje się jako pisarka KATOLICKA tak pełna herezji, że czytanie jej było dla mnie prawdziwą torturą.

Przemyślenia pisarki są niesamowicie infantylne. Spodziewałam się wniosków, które faktycznie można wpleść w swoje życie, myśli, które inspirują. Co dostałam? Rady autorki sprowadzają się do robienia wielkich kroków, pustych gestów. Rewolucje w naszym życiu mają opierać się na wyrzucaniu, wypisywaniu czy innych symbolach. Nie jestem psychologiem, ale wydaje mi się, że taka teoria nie niesie prawdziwych zmian, działa tylko przez chwilę, kiedy jesteś pod wpływem efektu, nastroju, atmosfery. Moim zdaniem autorka powinna postulować prawdziwą zmianę myślenia, a nie pisanie śmiesznych listów do swoich znajomych, kupowanie peleryn supermena i niszczenie ich.  Myślę, że krok do akceptacji siebie tkwi nie w wielkich i pustych gestach, lecz w dogłębnej zmianie optyki.

Regina Brett w swojej książce promuje niesamowicie irytujący mnie hiperoptymizm. Postuluje, by obojętnie co się nie dzieje, szukać w tym szczęścia, uśmiechać się i postrzegać to jako szansę i dar. Kuriozalnym jest dla mnie przywołany w książce przykład ojca, który kalectwo syna potraktował jako dar Boga dla siebie. Uważam, że powinniśmy zaakceptować, że czasem dotyka nas smutek, powinniśmy pozwolić sobie na ból, żałobę, a nie patrzeć zawsze optymistycznie na świat.  

Książka w mojej opinii jest przegadana. Tym razem autorka skupia się na opisywaniu wydarzeń ze swojego życia. Niestety, w mojej opinii nie był to dobry pomysł. Regina Brett po wielokroc wraca do tych samych wydarzeń, po raz kolejny je opisując. Stosuje także irytujący mnie zabieg polegający na ekstremalnej idealizacji swojego życia. Wszystko jest u niej idealne, zawsze podejmuje właściwe decyzje, wszyscy się kochają, znajdują odpowiednich partnerów, są wiecznie szczęśliwi i uśmiechnięci. Czytając książkę, czułam się, jakby Regina Brett żyła w zupełnie innym świecie niż ja. Jej rady, lekcje przez nią udzielane są wtórne – nie tylko w odniesieniu do poprzednich książek, ale również powtarzają się w „Kochaj”. 

Podsumowując, nie jestem zadowolona z faktu, że sięgnęłam po „Kochaj”. Zwiodła mnie renoma autorki i wrażenie, jakie wywarła na mnie poprzednimi powieściami. Tym razem otrzymałam od niej irytującą, pozbawioną głębszych wniosków i trafnych rad, wyidealizowaną do granic i niezmiernie infantylną papkę, o której mam nadzieję prędko zapomnieć!

Ocena: 3/10 (słaba)

Książka bierze udział w wyzwaniach:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz