Strony

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Przemiana Ebenezera Scrooge'a, czyli o tym jak odnalazłam Magię Świąt



Hej, hej, Kochani!
Święta to najbardziej magiczny czas w ciągu roku. Rodzina, piosenki świąteczne, choinki, dekoracje, filmy, nadzieja na coś nowego.  Ukochane filmy świąteczne: „Rudolf”, „To właśnie miłość”, oczywiście „Kevin” czy „Holiday” lub nasze rodzime „Listy do M.” Każdy z nas z utęsknieniem czeka na te dni, bo  wie, że są one pełne radości, szczęścia i tego nieuchwytnego „czegoś” co nazywamy „Magią świąt”. Prawda? A no właśnie nie do końca… Co roku z utęsknieniem czekałam, aż ta niesamowita atmosfera świąt mnie ogarnie, jak poczuję klimat, a moje serce napełni się radością… I co roku spotykała mnie frustracja. Dwudziesty trzeci i dwudziesty czwarty grudnia były nerwowe, to był nieustanny wyścig z czasem... Pierogi, sprzątanie, krzyki, że nie zdążymy i najbardziej irytujące mamine: „Nikt mi nie pomaga”. Tak naprawdę najbardziej czekałam na dwa dni pomiędzy świętami, kiedy mogła sobie w spokoju pospać, poleniuszkować, poczytać, popracować. A jednak, co roku pojawiały się wątpliwości i jakiś żal, że te święta nie były takie, jakie powinny być. Dlatego w tym roku postanowiłam sprzeciwić się samej sobie i wmówić sobie, że czuję „Magię Świąt”. Jak tego dokonałam?

Pierwszym, istotnym elementem mojej misji „poczuj magię Świąt” była zmiana nastawienia. Jakoś do tej pory zawsze patrzyłam mocno egoistycznie: „JA chcę poczuć Święta”, „JA chcę odpocząć”, „JA chcę poczytać”, „JA chcę obejrzeć film”. Dlatego niezmiernie irytowali mnie rodzice czy siostra, którzy chcieli się bawić, sprzątać, robić razem rzeczy, które przerywały MOJE zajęcia. Ale w tym roku zmieniłam swoje podejście. Uświadomiłam sobie, że jeśli każdy z nas patrzyłby egoistycznie, to nie bylibyśmy rodziną, a świąteczne dni tak naprawdę niczym nie różniłby się od innych. Dlatego w tym roku otworzyłam się na moich bliskich. Niestety, smutna prawda jest taka, że my w czasie roku niesamowicie się mijamy. Ja jestem wciąż na korepetycjach, w szkole lub pochylona nad książkami, moja siostra też ma mnóstwo nauki, rodzice w pracy, a na rozmowy nie ma w ogóle czasu. Dlatego zamiast czytać „Opowieść wigilijną” czy „Noelkę”, poszłam do kuchni, robiąc pierogi pośmiałam się z mamą, ubrałam z siostrą choinkę, razem z tatą umyłam tę znienawidzoną łazienkę. Nawet nie wiecie, jakie te zajęcia mogą być przyjemne, jeśli pozwolisz sobie spędzić  je inaczej, jeśli otworzysz się na  najbliższych, jeśli skupisz się na  ich potrzebach, a nie na swoich. A dzisiaj mamy w planach wieczór gier planszowych! Ważnym elementem może być także zapomnienie o znajomych – nie mówię oczywiście o ostentacyjnym niewysłaniu nawet życzeń, jednak czy jest sens pisać na messengrze z ludźmi, z którymi widujesz się często, z którymi rozmawiać. Czy warto przeżywać swoje problemy towarzyskie akurat przez te trzy grudniowe dni? Może jednak lepiej poświęcić ten czas rodzinie, odłożyć telefon, po prostu być razem?

Kolejnym, co musiałam sobie postanowić była akceptacja i pokochanie tego, co masz. Na pewno każdy z nas widział świąteczne reklamy, na których przy stole wigilijnym zasiada milion osób, dalsze ciotki, kuzyni, dziadkowie… Moja wigilia taka nie jest. Jesteśmy tylko we czwórkę, a tata zazwyczaj i tak musi pędzić do pracy. Przez wiele lat czułam, że moje Święta są gorsze, bo nie wyglądają tak, jak te na filmach, bo tak naprawdę niewiele się różnią od niedzielnego dnia. Tylko, co takie myśli mi dadzą? Jestem pewna, że mając już męża i swoje dzieci, będę starała się, abyśmy spędzali te wyjątkowe grudniowe dni w większym gronie, jednak teraz chciałam pokochać to, co mam. Bo to własnie tych troje ludzi kocham najbardziej na świecie i bez nich nic nie miałoby sensu. A i ten czas można poświęcić na głębsze poznanie się, na dostrzeżenie tego, czego się w codziennym życiu nie zauważa. Bo przecież po to są Święta.  Dlatego nawet taka mikrowigilijka  może być cudowna, bo nasza dalsza rodzina i tak jest w naszych serduszkach, a negatywne nastawienie zniszczy nawet największe starania.

Postanowiłam także zaakceptować okołoświateczny kicz i komercję. Jasne, nadal uważam, że choinki zaraz po Wszystkich Świętych to jednak lekka przesada, ale postanowiłam przestać się na to zżymać.  Do tej pory bladłam, jak tylko słyszałam w radio „Last Christmas”  i uparcie mówiłam: „Tylko kolędy, no ewentualnie pastorałki czy ukochane All I want for Christmas”. W tym roku jednak jakoś doceniłam piosenki świąteczne, więc od tygodnia zapętlony jest u mnie Pentatonix, Michael Buble, „So this is Christmas” i inne takie
radosne hity, które sławią tę komercyjną stronę Bożego Narodzenia. Kolejnym aspektem, jaki zmieniłam, było podejście do dekoracji. Do tej pory jakoś nie czułam potrzeby dekorowania swojego pokoju w myśl zasady, że i tak jest malutki i nie ma go co niepotrzebnie zagracać. Teraz jednak doszłam wniosku, że niemożliwym jest poczucie świątecznej atomsfery, jeśli sama jej nie stworzę. Postanowiłam więc wykorzystać moje skromne możliwości i teraz mam pełno światełek, malutką choineczką, a nawet piękne śnieżynki przyklejone na oknie. Jest tak uroczo! Od razu człowiek czuje się świąteczniej! I oczywiście nadal wiem, że w Bożym Narodzeniu nie chodzi o Mikołaja, renifery, śnieg,  prezenty,  piosenki ani nic, ale o Chrystusa, który powinien narodzić się w naszym sercach, niemniej cieszę się, że otoczyłam się tym komercyjnym „syfem”. Bo to właśnie on tworzy mityczną „magię Świąt” – a jak miałam sobie na nią pozwolić, tak uparcie ją kontestując?


Wreszcie, odpuściłam sobie perfekcję. Zawsze moje Święta były nastawione na muszę, muszę, muszę: obudzić się rano, posprzątać,  złożyć cudowne humanistyczne, natchnione, mądre, religijne życzenia, wyglądać jak milion dolarów, iść na Pasterkę, rano do kościoła ze znajomymi… A i jakby w międzyczasie udało się podczytać lekturę, to byłoby w ogóle super! W tym roku odpuściłam pasterkę, by położyć się spać i się w końcu wyspać <odsypianie rorat czas zacząć>, nie pisałam bardzo mądrych życzeń, stwierdzając, że tym, na którym najbardziej mi zależy i tak złożyłam je osobiście, a inni i tak odpisywali tylko: „nawzajem”, na Wigilii nie miałam perfekcyjnie pomalowanych paznokci i wiecie co? Jest mi z tym niesamowicie dobrze!


Jak więc widzicie, coś takiego jak „magia świąt” tak naprawdę nie istnieje. Niestety, te dni mogą być tylko datą w kalendarzu, niczym nie różniąca się od innych. Tak naprawdę wszystko jest w Was – w Waszym nastawieniu i w Waszym postępowaniu. Ja w tym roku postanowiłam sobie tę niesamowitą atmosferę wmówić i wiecie co? – naprawdę ją odczuwam! A Wy, czujecie „magiczną atmosferę”? A może nienawidzicie Świąt, bo są one pełne hipokryzji? Jakie macie sposoby spędzania tego niezwykłego czasu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz