Hej, hej, Kochani!
Święta to najbardziej magiczny czas w ciągu roku. Rodzina,
piosenki świąteczne, choinki, dekoracje, filmy, nadzieja na coś nowego. Ukochane filmy świąteczne: „Rudolf”, „To
właśnie miłość”, oczywiście „Kevin” czy „Holiday” lub nasze rodzime „Listy do M.”
Każdy z nas z utęsknieniem czeka na te dni, bo
wie, że są one pełne radości, szczęścia i tego nieuchwytnego „czegoś” co
nazywamy „Magią świąt”. Prawda? A no właśnie nie do końca… Co roku z
utęsknieniem czekałam, aż ta niesamowita atmosfera świąt mnie ogarnie, jak
poczuję klimat, a moje serce napełni się radością… I co roku spotykała mnie
frustracja. Dwudziesty trzeci i dwudziesty czwarty grudnia były nerwowe, to był
nieustanny wyścig z czasem... Pierogi, sprzątanie, krzyki, że nie zdążymy i
najbardziej irytujące mamine: „Nikt mi nie pomaga”. Tak naprawdę najbardziej
czekałam na dwa dni pomiędzy świętami, kiedy mogła sobie w spokoju pospać,
poleniuszkować, poczytać, popracować. A jednak, co roku pojawiały się
wątpliwości i jakiś żal, że te święta nie były takie, jakie powinny być.
Dlatego w tym roku postanowiłam sprzeciwić się samej sobie i wmówić sobie, że
czuję „Magię Świąt”. Jak tego dokonałam?
Pierwszym, istotnym elementem mojej misji „poczuj magię Świąt”
była zmiana nastawienia. Jakoś do tej pory zawsze patrzyłam mocno egoistycznie:
„JA chcę poczuć Święta”, „JA chcę odpocząć”, „JA chcę poczytać”, „JA chcę obejrzeć
film”. Dlatego niezmiernie irytowali mnie rodzice czy siostra, którzy chcieli
się bawić, sprzątać, robić razem rzeczy, które przerywały MOJE zajęcia. Ale w
tym roku zmieniłam swoje podejście. Uświadomiłam sobie, że jeśli każdy z nas
patrzyłby egoistycznie, to nie bylibyśmy rodziną, a świąteczne dni tak naprawdę
niczym nie różniłby się od innych. Dlatego w tym roku otworzyłam się na moich
bliskich. Niestety, smutna prawda jest taka, że my w czasie roku niesamowicie
się mijamy. Ja jestem wciąż na korepetycjach, w szkole lub pochylona nad książkami,
moja siostra też ma mnóstwo nauki, rodzice w pracy, a na rozmowy nie ma w ogóle
czasu. Dlatego zamiast czytać „Opowieść wigilijną” czy „Noelkę”, poszłam do
kuchni, robiąc pierogi pośmiałam się z mamą, ubrałam z siostrą choinkę, razem z
tatą umyłam tę znienawidzoną łazienkę. Nawet nie wiecie, jakie te zajęcia mogą
być przyjemne, jeśli pozwolisz sobie spędzić
je inaczej, jeśli otworzysz się na
najbliższych, jeśli skupisz się na ich potrzebach, a nie na swoich. A dzisiaj
mamy w planach wieczór gier planszowych! Ważnym elementem może być także
zapomnienie o znajomych – nie mówię oczywiście o ostentacyjnym niewysłaniu
nawet życzeń, jednak czy jest sens pisać na messengrze z ludźmi, z którymi
widujesz się często, z którymi rozmawiać. Czy warto przeżywać swoje problemy
towarzyskie akurat przez te trzy grudniowe dni? Może jednak lepiej poświęcić
ten czas rodzinie, odłożyć telefon, po prostu być razem?
Kolejnym, co musiałam sobie postanowić była akceptacja i
pokochanie tego, co masz. Na pewno każdy z nas widział świąteczne reklamy, na
których przy stole wigilijnym zasiada milion osób, dalsze ciotki, kuzyni,
dziadkowie… Moja wigilia taka nie jest. Jesteśmy tylko we czwórkę, a tata
zazwyczaj i tak musi pędzić do pracy. Przez wiele lat czułam, że moje Święta są
gorsze, bo nie wyglądają tak, jak te na filmach, bo tak naprawdę niewiele się
różnią od niedzielnego dnia. Tylko, co takie myśli mi dadzą? Jestem pewna, że
mając już męża i swoje dzieci, będę starała się, abyśmy spędzali te wyjątkowe
grudniowe dni w większym gronie, jednak teraz chciałam pokochać to, co mam. Bo
to własnie tych troje ludzi kocham najbardziej na świecie i bez nich nic nie
miałoby sensu. A i ten czas można poświęcić na głębsze poznanie się, na
dostrzeżenie tego, czego się w codziennym życiu nie zauważa. Bo przecież po to
są Święta. Dlatego nawet taka
mikrowigilijka może być cudowna, bo
nasza dalsza rodzina i tak jest w naszych serduszkach, a negatywne nastawienie
zniszczy nawet największe starania.
Postanowiłam także zaakceptować okołoświateczny kicz i
komercję. Jasne, nadal uważam, że choinki zaraz po Wszystkich Świętych to
jednak lekka przesada, ale postanowiłam przestać się na to zżymać. Do tej pory bladłam, jak tylko słyszałam w
radio „Last Christmas” i uparcie
mówiłam: „Tylko kolędy, no ewentualnie pastorałki czy ukochane All I want for
Christmas”. W tym roku jednak jakoś doceniłam piosenki świąteczne, więc od
tygodnia zapętlony jest u mnie Pentatonix, Michael Buble, „So this is Christmas”
i inne takie
radosne hity, które sławią tę komercyjną stronę Bożego Narodzenia.
Kolejnym aspektem, jaki zmieniłam, było podejście do dekoracji. Do tej pory
jakoś nie czułam potrzeby dekorowania swojego pokoju w myśl zasady, że i tak
jest malutki i nie ma go co niepotrzebnie zagracać. Teraz jednak doszłam
wniosku, że niemożliwym jest poczucie świątecznej atomsfery, jeśli sama jej nie
stworzę. Postanowiłam więc wykorzystać moje skromne możliwości i teraz mam
pełno światełek, malutką choineczką, a nawet piękne śnieżynki przyklejone na
oknie. Jest tak uroczo! Od razu człowiek czuje się świąteczniej! I oczywiście
nadal wiem, że w Bożym Narodzeniu nie chodzi o Mikołaja, renifery, śnieg, prezenty, piosenki ani nic, ale o Chrystusa, który
powinien narodzić się w naszym sercach, niemniej cieszę się, że otoczyłam się
tym komercyjnym „syfem”. Bo to właśnie on tworzy mityczną „magię Świąt” – a jak
miałam sobie na nią pozwolić, tak uparcie ją kontestując?
Wreszcie, odpuściłam sobie perfekcję. Zawsze moje Święta
były nastawione na muszę, muszę, muszę: obudzić się rano, posprzątać, złożyć cudowne humanistyczne, natchnione,
mądre, religijne życzenia, wyglądać jak milion dolarów, iść na Pasterkę, rano
do kościoła ze znajomymi… A i jakby w międzyczasie udało się podczytać lekturę,
to byłoby w ogóle super! W tym roku odpuściłam pasterkę, by położyć się spać i
się w końcu wyspać <odsypianie rorat czas zacząć>, nie pisałam bardzo
mądrych życzeń, stwierdzając, że tym, na którym najbardziej mi zależy i tak
złożyłam je osobiście, a inni i tak odpisywali tylko: „nawzajem”, na Wigilii
nie miałam perfekcyjnie pomalowanych paznokci i wiecie co? Jest mi z tym
niesamowicie dobrze!
Jak więc widzicie, coś takiego jak „magia świąt” tak
naprawdę nie istnieje. Niestety, te dni mogą być tylko datą w kalendarzu,
niczym nie różniąca się od innych. Tak naprawdę wszystko jest w Was – w Waszym
nastawieniu i w Waszym postępowaniu. Ja w tym roku postanowiłam sobie tę
niesamowitą atmosferę wmówić i wiecie co? – naprawdę ją odczuwam! A Wy,
czujecie „magiczną atmosferę”? A może nienawidzicie Świąt, bo są one pełne
hipokryzji? Jakie macie sposoby spędzania tego niezwykłego czasu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz