Strony

środa, 5 lipca 2017

(172) "Ulubione momenty" Adriana Popescu

Hej, hej, Kochani!
Jak widzicie, postanowiłam maksymalnie wykorzystać czas wakacji, póki jeszcze nie męczy mnie moja polonistka – nigdy nie mówcie przed wakacjami, że chcecie iść na olimpiadę, NIGDY – na pozbycie się zaległości book tourowych i recenzenckich. Już prawie odkopałam się z mojego stosika! Lubię takie sposoby zdobywania książek, ponieważ zazwyczaj nie wiem, na co się piszę, więc czytanie książki ma dla mnie posmak nowości i otwiera przede mną kolejne literackie światy. Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kolejnej powieści z Book touru – „Ulubionych momentów” Adriany Popescu.

Layla i Tristan poznają się na imprezie, gdzie ona jest fotografem. Już od pierwszej chwili pojawia się pomiędzy nimi niewytłumaczalna więź, jednakże postanawiają zostać tylko przyjaciółmi  - wszak oboje są w stałych związkach. Tylko, że związki te nie są do końca zadawalające… Dziewczyna dusi się w relacji z mężczyzną, który, choć wydaje się idealny, nie rozumie jej i nie pozwala jej rozwinąć skrzydeł. Zrozumienie, wiarę we własne możliwości i chęć do spełniania marzeń ofiarowuje jej właśnie nowopoznany mężczyzna. Czy więc Layla i Tristan pozostaną jedynie przyjaciółmi? Czy taki układ pomiędzy kobietą a mężczyzną jest w ogóle możliwy?


Z pozoru „Ulubione momenty” wydawały by się być powieścią, która spełni wszystkie moje oczekiwania. Lubi książki, w których występuje dobrze zarysowany wątek miłosny, które niosą ze sobą przesłanie i które dają wiarę we własne możliwości. Jakie więc było moje zdumienie i jak bardzo czułam się zawiedziona, gdy wraz z kolejnymi przewracanymi kartkami, powieść Adriany Popescu budziła we mnie jedynie zdegustowanie i zmęczenie.

Pierwszą wadą powieści jest jej niezwykła wprost schematyczność i przewidywalność. Niemal od początku do końca tej książki czułam się znudzona. Już od pierwszych stron wiadomo było, w jakim kierunku potoczy się fabuła. Nawet największa „tajemnica” powieści, czyli losy enigmatycznej Helen, była dla mnie tak oczywista, że jedynie irytowałam się tym, jak trudno bohaterom wpaść na jej rozwiązanie. Również kreacja bohaterów oparta była na schemacie – nieśmiała, zahukana główna bohaterka, chłopak - słodziak, w którym się zakochuje, beznadziejny partner, roztrzepana przyjaciółka. Chciałoby się zaśpiewać wraz z Marylą Rodowicz – „Ale to już było…”.

Choć bohaterowie byli schematyczni, to jednak zdołali mnie niesamowicie zirytować. Zacznijmy od Layli – głównej bohaterki, z którą, zdaje się, czytelniczka miała się utożsamiać. Jest to typ osoby, na które mam alergię. Zdecydowanie zbyt wiele myślała, analizowała, nadinterpretowała. Godziła się na byle co, choć mogła sięgnąć po znaczni więcej. Była potwornie bierna, akceptowała bylejakość swojego życia i nie robiła nic, by spełniać swoje marzenia. A jej monologi wewnętrzne były tak głupie i męczące, że sama podziwiam siebie, że przez nie przebrnęłam. Irytował mnie również Tristan – za bardzo wszystko mącił i komplikował. Nie przypadł mi do gustu także partner Layli, Olivier. Uważam, że kreując tę postać, autorka w zbyt wielkim stopniu bazowała na stereotypach i stworzyła nierzeczywistego bohatera, egoistycznego dupka, który wzbudza w czytelniku jedynie negatywne odczucia. Przyznam szczerze, że zastanawiałam się, czemu Layla nie rzuciła swojego ukochanego i nie zaczęła nowego życia. Jeśli więc Adriana Popescu chciała ukazać konflikt pomiędzy budzącymi się uczuciami do przyjaciela a miłością do partnera, to zdecydowanie jej to nie wyszło!

Dodatkowo, absolutnie irytowała mnie głupota, jaka płynie z tej książki. Aż boli fakt, że po takie pozycje sięgają dziewczyny kształtujące swoje spojrzenie na życie i na związki. Pierwszym krzywdzącym faktem, jaki odnotowałam, było krzywdzące ukazanie przyjaźni damsko-męskiej. Żeby było jasne, ja też nie jestem zwolenniczką tej idei, uważam, że prędzej czy później któraś strona zacznie chcieć czegoś więcej, jednak… Powiedzmy sobie szczerze – relacja Tristana i Layli nigdy nie była przyjaźnią. Od początku obecne w niej było wzajemne pożądanie. Szkoda więc, że powieść, która w założeniach ma opowiadać właśnie o przyjaźni, ukazuje, że nie może istnieć układ damsko-męski bez pociągu seksualnego. Irytowały mnie także refleksje na temat związków. Otóż, zdaniem autorki, każda relacja się wypala, później ludzie są ze sobą jedynie z wygody i nie muszą się o siebie starać, a pomiędzy nich wkrada się nuda, niezrozumienie i wzajemne niszczenie sobie życia. Choć moje związkowe doświadczenia nie są zbyt przyjemne, to jednak patrząc na przykład chociażby moich rodziców, muszę się nie zgodzić. Uważam, że choć w każdym związku są lepsze i gorsze chwile, to miłość polega właśnie na tym, że się przy drugiej osobie jest, że się ją wspiera i chce się dla niej wszystkiego, co najlepsze.


Podsumowując, żałuję, że przeczytałam „Ulubione momenty”. Była to lektura nijaka, nudna i dłużąca się. Od początku irytowała mnie przewidywalna fabuła oraz schematyczni bohaterowie. Autorka wplotła w powieść mnóstwo idiotycznych przemyśleń na temat relacji damsko-męskich, a w co drugiej linijce głównej bohaterce w brzuchu latały motyle i świerszcze – zdecydowanie odradzam!

Ocena: 4/10 (może być)

Książka bierze udział w wyzwaniach:







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz