Hej, hej, Kochani!
Już dawno nie połknęłam żadnej sagi w tak błyskawicznym
tempie! Zazwyczaj jakoś tak odkładam, nawet do tego stopnia, że zapominam, co
działo się w poprzednich tomach. Nawet, jeśli książki przypadają mi do gustu,
tak jak na przykład seria o Joannie Chyłce, odkładam w nieskończoność
poznawanie nowych części. A od „Ostatniej spowiedzi”, pomimo sprzecznych
emocji, jakie we mnie wzbudziła, nie mogłam się wprost oderwać. Jak pamiętacie,
pierwszy tom pokochałam, zauroczyłam się, chciałam więcej i więcej. Druga część
nieco mnie zirytowała zachowaniem głównych bohaterów oraz, w mojej opinii,
zepsuciem wątku miłosnego. Jak w moich oczach wypada finał historii Ally i
Bradina? Zapraszam na recenzję!
Wydawałoby się, że za Bradinem i Ally są już wszystkie
problemy. Zakochani zaręczyli się i planują potomstwo. Jednak sielanka w
związku z gwiazdą rocka nie jest możliwa. Twarde i bezlitosne zasady rządzące
show-biznesem nie pozwalają narzeczonym żyć szczęśliwie. Kolejne intrygi i
kłamstwa sprawiają, że miłość wokalisty i fotografki zostaje wystawiona na
poważną próbę. Czy zakochani powrócą do siebie? Czy Violet LaRoch zemści się na
swojej niespełnionej miłości? Jak zachowa się coraz bardziej zakochany w
wybrance swojego brata Tom?
Kiedy skończyłam czytać „Ostatnią spowiedź” w głowie miałam
tylko jedną myśl. Ta książka jest poza oceną. Niektóre fragmenty chciałabym
ocenić nawet na dziewięć gwiazdek, tak bardzo mną zawładnęły, a inne okazały
się tak beznadziejne, że chciałam porzucić lekturę. Jedno jest pewne – już po
raz trzeci Nina Reichter w pełni zawładnęła moimi emocjami.
Myślę, że nie muszę poświęcać kolejnych akapitów temu, jak
genialne pisze polsko-niemiecka pisarka. Ta kobieta jest mistrzynią słowa!
Potrafi wywołać w czytelniku najgłębsze i najbardziej skrajne emocje – od błogiego
szczęścia przez lęk aż do smutku. Po raz kolejny Nina Reichter dołączyła do
swojej książki przecudowne, idealnie dopasowujące się do nastroju danej sceny
piosenki, które jeszcze bardziej potęgowały moje uczucia. Trzeci tom „Ostatniej
spowiedzi” sprawił, że płakałam jak bóbr, jednocześnie rozpływając się nad tym,
jak wspaniale autorka przedstawiła uczucia swoich bohaterów.
Niestety, niesamowicie irytowała mnie relacja Bradina i
Ally. Boli mnie to, jak można było zepsuć tak dobrze zapowiadający się wątek!
Para zupełnie straciła to, za co pokochałam ją miesiąc temu, czytając pierwszy
tom. Przyznam szczerze, że cały czas tylko trzymałam kciuki, by Ally się
ogarnęła i nie wracała do Czarnego. Nie podobało mi się to, że łączące ich
uczucie było takie puste, sprowadzone jedynie do namiętności. Przy recenzji
drugiego tomu narzekałam, że bohaterowie zamiast porozmawiać o swoich
problemach, kopulują jak króliki. W finałowej części poziom patologii w ich
związku jeszcze bardziej przekracza granice wyrozumiałości. Dochodzi do tego,
że dziewczyna jest w stanie wybaczyć Brade’owi najgorsze wyzwiska, wieczne
podejrzenia, a nawet przemoc. Doprawdy, nie rozumiem, dlaczego autorka na siłę
idealizowała związek, w którym nie partnerzy (bądźmy szczerzy, jeden z
partnerów) w ogóle nie mają do siebie ani zaufania, ani szacunku.
Książkę natomiast uratowała w mojej opinii historia Toma i
Ally. Od początku kibicowałam drugiemu z Rothfeldów i widzę, że dokonałam
dobrego wyboru! To wspaniały wątek niespełnionej, nieodwzajemnionej miłości, która
jest w stanie zrobić wszystko dla dobra drugiej osoby. Serce mi się krajało,
gdy widziałam, jak bardzo cierpiał Tom, jak wiele poświęcał dla Ally, jak
bardzo rezygnował ze sowjego szczęścia. Pisarka we wspaniały sposób opisała to,
jak czują się osoby w tak zwanym „friendzonie” – zawsze na wyciągnięcie ręki,
zawsze obok, zawsze gotowe przyjść z odsieczą, a jednocześnie zawsze ze
świadomością, że są na drugim miejscu… Poznając myśli i uczucia starszego
Rothfelda nie da się nie uronić łzy.
Moje uczucia do wykreowanych przez pisarkę postaci po raz
kolejny były bardzo skrajne. Jak już wiecie, nie znoszę, nie cierpię, nie
toleruję Bradina i najchętniej uśmierciłabym go w bardzo bolesny sposób. To
bohater, który zachowuje się jak duże, rozpieszczone dziecko, któremu wszystko
się należy. Poza czubkiem własnego nosa nie widzi niczego, nie dostrzega, jak
bardzo rani tych, których podobno kocha. Ciężko mi jednoznacznie ocenić także
Ally. Kiedy patrzę na nią poprzez pryzmat jej relacji z Bradinem, czuję irytację.
Smutno mi, że tak wspaniała bohaterka wybiera i wciąż wybacza takiemu egoiście
jak wokalista Bitter Grace. Nie podobało mi się także jej zachowanie wobec
Toma, którego uwielbiam. Była tak okrutnie dwuznaczna, tak bardzo raniła go
swoim zachowaniem. Z drugiej strony, jest to bardzo wiarygodnie zbudowana
bohaterka. Bo czyż piosenka nie mówi, że „miłość ci wszystko wybaczy”?
Cieszę się, że poznałam „Ostatnią spowiedź”. Pomimo że
czasem książka wzbudzała we mnie negatywne emocje, że całkowicie odwróciły się
moje sympatie, że momentami miałam ochotę płakac nad głupotą bohaterów, to
przeżylam z serią piękne chwile. Myślę, że ta historia pozostanie ze mną na
dłużej. A tym, którzy wciąż nie czują się przekonani, polecam ten cytat: Czułeś kiedyś, jak po cieniutkiej,
naszpikowanej milionami nerwowych zakończeń powłoce twojego serca przysuwają
się ostrza? Robią to na tyle mocno, by nieznacznie ją przyciąć i sprawić, by
naczynia obficie puściły ciepłą, lepką krew. Robią to w iście chirurgiczną
precyzją, by nie zabić, a pozwolić ci k o n a ć. Doskonale oddaje on to,
jak czytelnik czuje się, przewracając kolejne strony historii Ally i Bradina.
Ocena: 6/10 (dobra)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz