Hej, hej, Kochani!
Czy Wy też macie ten problem, że kupujecie nałogowo książki,
które kurzą się na półkach, bo nie macie czasu ich czytać? Albo chcecie
przeczytać jakąś książkę, ale jest ona zbyt duża objętościowo, by mogło się to
udać? Ja też! Ale już mam o jedną taką lekturę mniej, bowiem niedawno
skończyłam czytać cegiełkę autorstwa pani Katarzyny Kołczewskiej – „Wbrew sobie”.
Książkę, którą notabene zakupiłam na zeszłorocznych Krakowskich Targach Książki…
Trochę wstyd, prawda? Do lektury podchodziłam bardzo negatywnie nastawiona, bo
już raz sparzyłam się na grubych
obyczajówkach pisanych przez polskie autorki…
Ewelina i Adam Rajscy to pozornie idealne małżeństwo. Dobrze
ustawieni finansowo, z satysfakcjonującą ich pracą, mieszkający w luksusowym apartamentowcu
w Warszawie. Ich życie posiada jednak
jedną rysę – od lat starają się o dziecko. Gdy w końcu wydaje się, że marzenia
się spełniają, a kolejna próba in vitro kończy się sukcesem, Ewelina
niespodziewanie roni. Od tego czasu małżeństwo Rajskich zaczyna przeżywać
kryzys – kobieta ucieka w egoizm, manipuluje bliskimi i skupia się jedynie na
własnych potrzebach. W pewnym momencie jednak postanawia powiedzieć dość... Czy
małżeństwo Rajskich uda się uratować? Czy Ewelina zrozumie, że nie ona jedna
przeżywa problemy? Odpowiedzi na te pytania odnajdziecie, sięgając po książkę
pani Katarzyny Kołczewskiej.
Dawno nie miałam tak niespójnego zdania, co do książki. Nie
zliczę, ile razy chciałam ją odłożyć na półkę, a jednocześnie kontynuowałam,
chcąc się mimo wszystko przekonać, co będzie dalej. Lektura ta jednocześnie
irytowała mnie swoją nierealnością, jak i zdumiewała prawdziwością niektórych
refleksji. Dlatego też recenzja ta może być ciut chaotyczna, gdyż postaram się
przedstawić Wam wszystkie plusy i minusy tej cegiełki autorstwa Katarzyny
Kołczewskiej.
Pierwszym powodem, przez który chciałam rzucić książkę, była
główna bohaterka. Ewelina to typ człowieka, którego nie lubię najbardziej –
słaba, zapatrzona w siebie dziewczyna wymagająca ciągłego poklepywania po
główce. Momentami jej użalanie się, choć uzasadnione, niesamowicie działało mi
na nerwy, tak samo zresztą, jak poczucie o własnej niezwykłości i
niesamowitości. Z drugiej strony, wraz z rozwojem akcji Ewelina zmieniała się i
dorastała – i właśnie dla tego wątku warto pomęczyć się przez pierwszych kilkaset
stron. Skrajne emocje wzbudził we mnie także mąż Eweliny, Adam – głównie ze
względu na swoje niezdecydowanie w uczuciach. Nie jestem w stanie zrozumieć
podejmowanych przez niego decyzji, uważam je za mało racjonalne. Największy
problem, jaki mam z postaciami w tej książce jest to, że zdają się być
jednocześnie bardzo prawdziwi, jak i bardzo przerysowani. Niby są to ludzie
tacy, jakich możemy spotkać na co dzień w naszym życiu, jednak wydaje się, że,
jak śpiewała Maryla Rodowicz, „to już było”. Pewne typy charakterologiczne
poznaliśmy już w wielu filmach i książkach, przez co powieść „Wbrew sobie”
traci nieco na wiarygodności.
Czytając powieść pani Kołczewskiej czułam się nieco tak,
jakby oglądała kolejny odcinek „Trudnych spraw” czy „Dlaczego ja?”. Oczywiście,
rozumiem, że celem autorki było ukazanie, że tak naprawdę nikt nie ma idealnego
życia, każdy zmaga się ze swoimi problemami, jednak było to aż przejaskrawione.
Bohaterom na przełomie kilku miesięcy życie dosłownie runęło w gruzach,
odmieniło się w stu procentach, odwróciło o sto osiemdziesiąt stopni, by na
koniec książki wszystko ułożyło się jak za dotknięciem magicznej różdżki… Sądzę
także, że autorka przesadziła w ilości problemów, jakie mogą spać na kilka
osób: bezpłodność, niepełnosprawność, długi, więzienie, morderstwo… Czekałam, w
jaki jeszcze sposób autorka utrudni życie swoim bohaterom, ale niestety, nie
było to przyjemne wyczekiwanie.
Ale, z drugiej strony, nie mogę całkowicie przekreślić książki
pani Kołczewskiej. Choć z jednej strony irytowała mnie podobieństwem do paradokumentów
popularnych stacji telewizyjnych, to jednocześnie dała prawdziwą lekcję życia. „Wbrew
sobie” każe oderwać się choć na chwile od swoich problemów i dostrzec, że nikt
nie ma idealnego, bezproblemowego życia. Powieść ta jest także genialnie
umiejscowiona w znanych nam realiach, troski, które dotykają postaci, mogą
spotkać każdego człowieka. Autorka w świetny sposób opisuje uczucia, motywacje
i przemiany. Kreuje silne kobiecie bohaterki, poszukujące zrozumienia,
wybaczenia, miłości i swojego szczęścia.
„Wbrew sobie” to książka, która, pomimo niezbyt udanego
początku, ostatecznie zrobiła na mnie dobre wrażenie. Pozwoliła przemyśleć
kilka spraw i dostarczyła wzruszeń. Niemniej, poleciłabym ją tylko miłośniczkom
tak zwanej literatury kobiecej – w przeciwnym razie, tak Cegłowa pozycja może
Was znudzić!
Ocena: 7/10 (bardzo dobra)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz