Hej, hej, Kochani!
Witam Was w tej pierwszej od dawna recenzji! Przez wakacje
przeczytałam naprawdę sporo, nabrałam dużo nowej energii i masę pomysłów, które
powoli zamierzam zacząć realizować. I przede wszystkim – opowiedzieć o tym, co
w ostatnim czasie mnie literacko zachwyciło.
Książka, o której dziś Wam opowiem, trafiła w moje ręce poprzez
impuls. Tematyka mitologii słowiańskiej jest coraz częstsza w naszej rodzimej
literaturze – niestety, niemal zawsze książki poruszające tę tematykę mnie
czymś rozczarowują. Tak było w przypadku „Szeptuchy”, która zraziła mnie do
siebie niezwykle niesympatyczną bohaterką oraz w przypadku "Żniwiarza”,
który moim zdaniem po macoszemu potraktował wątki mitologiczne. Szukając więc
pozycji idealnej trafiłam na „Okrutnika. Dziedzictwo krwi”, a moją chęć
poznania tej lektury tym więcej spotęgował fakt, że napisała ją młoda
dziewczyna pochodząca z rodzinnej miejscowości mojego taty. Porzuciłam więc
lekkie wątpliwości i ochoczo zabrałam się za lekturę!
Stanisław to młody mężczyzna, który izoluje się od swojej
społeczności. Mieszka w opuszczonej chatce na skraju lasu, nie korzysta z
social mediów i innych zdobyczy techniki, a jego jedynym przyjacielem jest
właściciel pobliskiego pubu. Niewiele osób zna jego prawdziwe zajęcia –
mężczyzna jest okrutnikiem – na poły ludzką istotą, której zadaniem jest ochrona
ludzkości przed demonami. Jego życie jest przedmiotem rozgrywki pomiędzy dwoma
najpotężniejszymi bogami – Perunem i Welesem. Kiedy bóg świata umarłych postanowi
wyplenić gatunek ludzki, życie Stanisława znajdzie się w prawdziwym
niebezpieczeństwie… Dodatkową komplikacją okaże się pojawienie się na jego drodze
tajemniczej Amelii, która także staje się obiektem zainteresowania
nieśmiertelnych.
„Okrutnik. Dziedzictwo krwi” to książka, którą czytałam
niezwykle długo. Moje intensywne włoskie wakacje nie sprzyjały spokojnej i niezmąconej
lekturze. Nie była to także pozycja pozbawiona wad, które z czasem zaczęły mnie
mocno irytować. Po zakończonej lekturze doszłam do wniosku, że nadal będę
czekała na moją idealną książkę z mitologią słowiańską w tle, jednak seria
zdecydowanie ma potencjał!
Na pewno to, co pozytywnie wyróżnia debiut Aleksandry Rozmus
to świetna kreacja świata bogów. W „Okrutniku” rzeczywiście mitologia
słowiańska gra pierwsze skrzypce. W powieści pojawia się cała masa informacji o
wierzeniach naszych przodków, o rodzajach bóstw, demonach i innych elementach religii,
która, choć była częścią naszej kultury, teraz jest praktycznie nieznana. Książka
Aleksandry Rozmus to zresztą nie tylko nudne, encyklopedyczne informacje. Ukazany
w niej świat jest na wskroś przesiąknięty mitologią – na każdym kroku na
bohaterów czekają podstępne demony, piękne, lecz niebezpieczne wiły czy złośliwe
duszki, które potrafią niesamowicie utrudnić codzienne funkcjonowanie.
Zdecydowanie sposób wykorzystania motywu mitologii słowiańskiej w „Okrutniku”
pozytywnie wyróżnia się na tle innych książek w podobnej tematyce!
Niestety, kuleje nieco konstrukcja bohaterów. Może dlatego
tak dużo czasu potrzebowałam na lekturę, ponieważ główny bohater wzbudzał we
mnie szereg negatywnych emocji. Stanisław to typ mężczyzny, którego wprost nie
znoszę. Egoista, zamknięty w sobie, niedopuszczający do siebie nikogo. Usiłuje
podporządkować innych swojej woli, traktuje cały świat z wyższością, bo „on
jest okrutnikiem i niech nikt się do niego nie zbliża, bo nikt nie dorówna mu”.
Najbardziej mnie chyba raziło jego podejście do kobiet – postrzega je tylko
jako obiekty seksualne, zabiera do łózka co drugą pannę i nawet nie odczuwa
większych wyrzutów sumienia… Druga bohaterka, o której warto wspomnieć przy tej
recenzji, to Amelia. Ona również wzbudziła we mnie sprzeczne emocje. Z całą
pewnością polubiłam ją bardziej niż Stanisława. Niestety, wydawała mi się ona
przejaskrawiona, nieco głupia i podejmująca naprawdę idiotyczne, impulsywne
decyzje. Wydaje mi się jednak, że na tle
naszego boskiego „okrutnika” jest
naprawdę interesującą postacią! Niewiele można powiedzieć o bohaterach drugoplanowych,
są oni bowiem jedynie zarysowani za pomocą kilku epizodów. W zdecydowanej
większości są to postaci mocno schematyczne, przerysowane, niezbyt
realistyczne. Na ich tle pozytywnie wyróżniała się postać wiły – niewolnicy Welesa,
która przeżywając prawdziwą gehennę postanawia odzyskać swoją wolność, nawet za
cenę sprowadzenia na świat prawdziwej katastrofy.
Wydaje mi się, że autorka trochę pogubiła się, tworząc
fabułę. Akcja książki jest mocno rwana, również jej tempo nie jest równomierne.
Miejscami zwrot akcji goni zwrot akcji, by już za chwilę nużyć czytelnika
niemiłosiernie, serwując mu przydługawe opisy i niewiele wnoszące dialogi.
Brakuje też nieco konsekwencji – niektóre wydarzenia pozostają bez
jakiegokolwiek oddźwięku, do końca nie wiadomo, w jakim kierunku podąży akcja.
Przez to wszystko „Okrutnik. Dziedzictwo krwi” dłuży się i męczy czytelnika.
Szwankuje też język, którym posługuje się autorka. Wiem,
wiem, teraz coraz mniejszą uwagę w literaturze poświęca się samej warstwie
estetycznej dzieła, jednak ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Aleksandra
Rozmus, pisząc „Okrutnika. Dziedzictwo krwi” posługuje się niezwykle prostym
językiem. Niczym nie różni się od kolokwializmów naszej potocznej mowy. Pisarka
stosuje także schematy językowe, co przy dłuższej lekturze zaczyna niesamowicie
irytować. Nie zliczę, ile razy przeczytałam o „opinającym się rozporku” – swoją
drogą, o matko, jak ja nienawidzę tego sformułowania! Nie wiem, czemu nie można
ująć tego jakoś bardziej… naturalnie. Kolejną wadą stylu Aleksandry Rozmus jest
beznadziejne prowadzenie dialogów. Są one całkowicie nienaturalne, bohaterowie
bardziej przemawiają niż rozmawiają, ich wypowiedzi skupione są tylko na
przekazywaniu faktów koniecznych do popchnięcia dalej fabuły. W „Okrutniku.
Dziedzictwie krwi” dominują opisy wydarzeń bądź znienawidzone przeze mnie opisy
wyglądu. Brakuje emocji, przeżyć, przedstawienia refleksji bohaterów – myślę,
że jest to jeden z powodów, dla których nie udało mi się zżyć z bohaterami.
Całość „Okrutnika” przypomina nieco szkolne sprawozdanie z wycieczki, a nie
emocjonującą powieść.
Pomimo że teraz przedstawiłam Wam dość pokaźną listę wad debiutu
Aleksandry Rozmus, wcale nie uważam go za książkę, której należy za wszelką
cenę unikać. Myślę, że niewiele odstaje poziomem od pozostałych książek o
tematyce mitologii słowiańskiej, a to, czym bije je na głowę to właśnie sposób
ukazania wierzeń naszych przodków – Aleksandra Rozmus stworzyła bowiem magiczny
świat, który pochłania czytelnika. Myślę, że pracując nad swoim warsztatem,
autorka ma szansę zaserwować czytelnikom jeszcze wiele cudownych przygód!
Ocena: 5/10 (przeciętna)
Książka bierze udział w wyzwaniu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz