Witajcie, Kochani!
Ilekroć zbliżają się wyniki rozdania Nagrody Nobla, tylekroć
w dziedzinie literatury pada nazwisko
Lektura tej cienkiej, lecz jakże mądrej i niebanalnej japońskiej
powieści dostarczyła mi tematu do rozmyślań, a także pokazała tę mniej przyjemną
stronę życia, którą sama, doroślejąc, coraz bardziej zauważam.
Harukiego Murakamiego. Japoński autor co
rok musi jednak obejść się smakiem, jednak już samo typowanie go sprawiło, że
chciałam sięgnąć po jego twórczość i dowiedzieć się, o co jest tak wiele halo.
Po niezwykle udanym spotkaniu z „Norwegian wood” i nieco słabszym ze „Sputnikiem
Sweetheart”, który mnie wynudził niemiłosiernie (wstyd się przyznać, prawda?)
postanowiłam dać szansę książce, która od tak dawna mnie intrygowała – „Na
południe od granicy, na zachód od słońca”.
W wieku ośmiu lat Hajime przyjaźni się z chorą na polio
Shimamoto. Z upływem lat ich drogi rozdzielają się, choć mężczyzna nigdy nie
zapomina o swej przyjaciółce z dzieciństwa, będącej jego pierwszą miłością. Po trzydziestu
latach na drodze dorosłego już Haijime – biznesmana, męża i ojca dwójki dzieci,
ponownie staje Shimamoto. A on decyduje porzucić całe swoje dotychczasowe życie
dla miłości sprzed lat.
Książki Harukiego Murakamiego mają w sobie coś niezwykłego.
Pomimo że ich fabuła zdaje się być do bólu banalna, ograna i tandetna, są czymś
WSPANIAŁYM. Pełne smutku, melancholii i przekonania
o marności ludzkiego istnienia historie wyrywają czytelnika ze strefy komfortu
i zmuszają do refleksji nad własnym życiem, nad tym, do czego zmierza i nad
tym, jakim właściwie jest człowiekiem.
Choć opis powieści sugeruje romans najgorszego sortu, dla mnie
jest to przede wszystkim niezwykle smutna opowieść o dorastaniu. Każdy z nas w
młodym wieku ma swoje marzenia, ma swoje ideały, którymi się kieruje. Chcemy
być ludźmi dobrymi, kochanymi, podziwianymi, odnoszącymi sukcesy. Tymczasem
dorosłe życie stopniowo odziera nas ze złudzeń. Dawne pragnienia albo
idealizujemy, albo porzucamy. Stopniowo odrzucamy zasady, które kiedyś zdawały
się być żelazne. Rośnie liczba osób, którym nieświadomie lub z pełną świadomością
wyrządziliśmy krzywdę. Różne wydarzenia kształtują nas i z dzieci, którymi nie
dawno byliśmy, nie pozostaje już nic. I
o tym jest ta książka. O zmianach, które, choć nieuniknione, są trudne do
zaakceptowania.
Powieść „Na południe od granicy, na zachód od słońca” jest
niesamowicie klimatyczna. Już od pierwszych stron czujemy niezwykły smutek i
melancholię, z których znany jest Haruki Murakami. Za pomocą prostych słów tworzy on przepiękne,
do bólu poruszające zdania, które trafiają do serca każdego czytelnika i
zostają w nim na zawsze. Dodatkowo, kreacji klimatu sprzyja także ogromna ilość
odniesień do innych dziedzin kultury – muzyki, filmu. Dzięki temu otrzymujemy
powieść, która pochłania nas całkowicie i nie pozwala wydobyć się ze swojego
świata.
Kreacja bohaterów w pełni pasuje mi do koncepcji książki.
Główny bohtaer, Hajime to osoba dość zmienna, a jednocześnie przeciętna. Na przełomie
książki odkrywamy, jak niewiele zostaje z chłopca, którym niegdyś był. Dogania
go materializm, pogoń za karierą, chęć ustawienia się w życiu. To postać, z
którą zdecydowanie łatwo się utożsamić. Jego przeciwieństwem jest Shimamoto. To
kobieta-ideał, wciąż niezmiennie zachwycająca i pociągająca głównego bohatera. Symbolizuje wartości, ideały z młodości, które
zatracamy i do których powrót jest już niemożliwy. Kontrast pomiędzy Hajime a
jego wybranką idealnie wpisuje się w przekaz japońskiego pisarza.
Pokochałam książkę Harukiego Murakamiego. Był cudowna, mądra
i niezwykle przenikliwa. Może dlatego tak ciężko mi o niej pisać. Myślę, że „Na
południe od granicy, na zachód” to powieść, którą każdy musi sam zinterpretować.
Bo to jedna z tych książek, która zmienia swojego odbiorcę na zawsze.
Ocena: 10/10 (arcydzieło)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz