Hej, hej, Kochani!
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Czasami, co prawda bardzo
rzadko, mam dość książek mądrych i ambitnych. A nawet takich, które wywołują u
mnie łzy czy inne silne emocje. Czasami potrzebuję po prostu lekkiego czytadła,
ale wtedy pojawia się problem... Bo mało jest książek, które mogłabym
przeczytać! NA irytuje mnie zbytnim udramatyzowaniem albo niesamowicie
schematycznymi pustymi bohaterami. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się
lubi, co się ma! Czasem czytam takie właśnie głupotki, które później krytykuję
na blogu… Taki sam plan miałam co do książki Cory Carmack, ale… coś nie wyszło.
Między mną a tą leciutką lekturą coś zaiskrzyło!
Bliss kończy studia na wydziale aktorstwa. Jest otoczona
przyjaciółmi, często imprezuje, dobrze się uczy, ale ma jeden problem… Jest
dziewicą i to prawdopodobnie ostatnią w collage’u. Wraz z pomocą swojej
przyjaciółki postanawia rozwiązać ten uciążliwy kłopot. Plan jest prosty: Bliss
robi się na bóstwo, idzie do baru i ma spotkać seksownego chłopaka, z którym
przeżyje swój pierwszy raz. Niemal
wszystko się udaje, jednak w ostatniej chwili dziewczyna panikuje i zostawia
przystojnego, nagiego Garricka w swoim łóżku. Jakie jest jej zdumienie, gdy
następnego dnia okazuje się, że chłopak, który miał być tylko przelotną seks-znajomością,
należy do grona wykładowców…
Moje pierwsze wrażenie z tej książki było takie: toż to
kopia „Kochając pana Danielsa”, które, jak już kiedyś pisałam, jest dla mnie kopią
„Pułapki uczuć”. Jakie podobieństwa wyłapałam? Oczywiście zauroczenie od
pierwszego wejrzenia (że niby do miłości trzeba dorosnąć? Eee tam, bzdury!) i
zakazana miłość, która wcale tak bardzo zakazana nie jest (wydaje mi się, że
związek między studentką a jej dwa-trzy lata starszym wykładowcą nie jest
szczególnie kontrowersyjny…). Dochodzi także kwestia inspiracji Szekspirem – w
obu książkach ten angielski dramaturg odgrywa szczególną rolę. Autorka „Coś do
stracenia” jako motyw przewodni swojej książki wybrała utwór „Otello” i wątek
zazdrości. Na szczęście, im dalej w las, tym bardziej przekonywałam się, że „Coś
do stracenia” ma inny, dużo lżejszy wydźwięk niż dzieła pani Cherry i pani
Hoover.
Przyznam, że na początku zupełnie nie mogłam się przekonać
do głównej bohaterki, ale to może dlatego, że uznaję jej problem za totalnie
absurdalny. Co jest złego w byciu dziewicą? Pomijając wszelkie kwestie
religijno-światopoglądowe, czy to nie dobrze, że się szanujemy? Że czekamy na
mężczyznę, którego będziemy kochały? „Genialny” pomysł Bliss absolutnie mnie
nie przekonywał! Jak można chcieć przespać się z kimś, kogo się nie zna? To
trochę dziwnego, że odzieramy seks z tego czegoś cudownego, wyjątkowego… Także
wulgarność niektórych komentarzy najlepszej przyjaciółki głównej bohaterki była
rażąca, ale może tylko mnie, bo jestem dość pruderyjna.
Dobrze, już sobie ponarzekałam. To teraz czas pochwalić Corę
Carmack! Jak wiecie, strasznie, strasznie nie lubię takich szczegółowych opisów
seksu, bo zazwyczaj są one bardzo wulgarne. Natomiast w „Coś do stracenia” nie ma tych okropnych zdań
typu „on włożył, ona wyjęła”… Opisy zbliżeń pomiędzy Garrickiem a Bliss są
takie pełne uczucia i wywołują u czytelnika dreszczyk emocji…
Ciekawym rozwiązaniem, jaki zastosowała autorka książki,
jest wplecenie do niej wątku teatralnego. To szuka jest dla bohaterów sensem
życia, chcą przekazywać swoje emocje innym i wywoływać u nich różne reakcje. Także dla aktorów wystawiany dramat jest
katalizatorem uczuć – tragedia zakazanej miłości Fedry do jej pasierba sprawia,
że Garrick i Bliss zbliżają się do siebie.
Cora Carmack z wdziękiem opisuje studenckie życie, takim,
jakim je sobie wyobrażamy. Bohaterowie książki uczą się, pracują, imprezują.
Bije od nich niezwykła radość życia i jakieś poczucie wzajemnego przywiązania.
Czytając „Coś do stracenia” chciałam
sama zacząć ten najpiękniejszy okres w życiu.
Skoro już mowa o bohaterach – dawno tak bardzo nie polubiłam
głównych postaci. Bliss, pomimo że nieco przypomina główną bohaterkę typowego
NA – jest lekko niezdecydowana, ma skłonności do histeryzowania, to odróżnia
się wyjątkowo „genialnymi” pomysłami. W towarzystwie Garricka zdarzają się jej
niemal same absurdalne sytuacje, przez co czytelnika raz po raz parska
śmiechem. Kolejnym bohaterem, który zdobył moje serce jest właśnie nasz książę
z bajki. Dziękuję Ci, Coro Carmack, za odejście od New adultowych schematów i
za to, że nie zmuszałaś mnie do obcowania z kolejnym aroganckim dupkiem, który
uważa, że cały świat, a zwłaszcza wszystkie dziewczyny, powinny padać u jego
stóp. Garrick jest cudownym, odpowiedzialnym facetem. Ujmuje mnie to, jak troszczy
się o Bliss, jak ją traktuje, jak jej nie popędza i daje jej czas – wspaniały mężczyzna.
Jako, że „Coś do stracenia” to jednak książka z gatunku NA, nie mogło się
obejść bez trójkącika miłosnego. Jaki jest „ten trzeci”? Wbrew pozorom, jest
równie pozytywnym bohaterem, dla którego również dobro Bliss jest bardzo ważne.
Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czy na miejscu głównej bohaterki nie podjęłabym
innej decyzji.
Choć sięgając po „Coś do stracenia” byłam pewna, że zaczynam
bardzo słabą lekturę, która tylko mnie zirytuje, prawda okazała się inna. Choć
oczywiście książka nie jest żadnym arcydziełem literatury, to można miło
spędzić przy niej czas. Polecam wszystkim zmęczonym szkołą uczennicom, które
potrzebują się odprężyć przy lekturze i zresetować mózg. Gwarantuję, że się nie
zawiedziecie!
Ocena: 7/10 (bardzo dobra)
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz