poniedziałek, 8 sierpnia 2016

(79) "Projekt "Rosie"" Graeme Simsion

Hej, hej, Kochani!
Nie wiem, czy wiecie, ale bardzo lubię oglądać komedie romantyczne – zarówno polskie, jak i zagraniczne. Tak, wiem, wiem, nie ma w nich nic szczególnie ambitnego, są to raczej zwykłe umilacze czasu, które mają nas odstresować, jednak niektóre naprawdę mają swój urok. W literaturze natomiast rzadko spotykam się z takimi książkami, które są lekkie, a jednocześnie nie męczące swoją głupotą. Jestem też dość wymagająca i ciężko sprowokować u mnie śmiech. Dlatego z wielkimi obawami sięgam po książkę australijskiego pisarza Graeme Simsiona „Projekt Rosie” – na szczęście, moje obawy okazały się całkowicie nieuzasadnione!

Don Tilman jest cierpiącym na niezdiagnozowany zespół Aspergera trzydziestodziewięcioletnim naukowcem, znanym genetykiem. Mimo że może pochwalić się całkiem dobrą pracą, stabilizacją finansową, pozycją społeczną, a także niewątpliwymi umiejętnościami kucharskimi, wciąż pozostaje kawalerem. Postanawia zmienić ten stan rzeczy i wprowadza w życie doskonale opracowany Projekt „Żona”, który ma na celu znalezienie mu jak najbardziej kompatybilnej partnerki życiowej. Jakie cechy musi mieć przyszła pani Tilman? Przede wszystkim, nie może palić. Po drugie, nie wolno jej być wegetarianką. Po trzecie, nie może mieć ulubionego smaku lodów (dlaczego? Przekonacie się, czytając książkę) A to dopiero początek… W życiu Dona niespodziewanie pojawia się Rosie Jarman, dziesięć lat młodsza od niego palaczka, która, gdyby tylko wypełniła kwestionariusz, prawdopodobnie opowiedziałaby źle na wszystkie pytania! Pojawia się, a wraz z nią pojawia się chaos, który niszczy uporządkowane dotąd życie Dona. Jak dobrze, że nie spełnia żadnych kryteriów i z pewnością nie spędzą razem reszty życia. Ale kto wie, przecież miłość jest nieprzewidywalna…


Początkowo czytanie powieści Simsiona nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Męczyłam się przy niej, nudził mnie naukowy język, jakim opisywał rzeczywistość Don Tilman. Gubiłam się w skomplikowanych przemyśleniach i dziwnych nazwach. Jednak, w miarę tego, jak posuwałam się coraz bardziej w lekturze, zrozumiałam, że na tym właśnie polega urok „Projektu Rosie”. Graeme Simsionowi udało się stworzyć własny i niepowtarzalny klimat, który odróżnia jego debiut od pozostałych książek o tematyce miłosnej, jakie możemy odnaleźć na wydawniczym rynku. Chociaż pozycja jest banalna i przewidywalna, to czytanie jej jest przyjemnością, przy lekturze niejednokrotnie można wybuchnąć głośnym śmiechem.

Myślę, że największym atutem powieści są jej bohaterowie. Tym razem australijski pisarz całkowicie odrzucił schematy i głównymi bohaterami swojego literackiego debiutu uczynił nie pięknych, młodych i bogatych, ale zagubionego w codzienności i mającego problemy z nawiązywaniem relacji międzyludzkich naukowca i pijącą i przeklinającą barmankę, zakochaną w psychologii. Ten duet stanowi prawdziwie wybuchową mieszankę, ich charaktery genialnie się uzupełniają, a czytanie ich wspólnych scen wywołuje u czytelnika radość i rozbawienie. Geniusz tego bądź co bądź debiutującego pisarza uwidacznia się nie tylko w kreacji głównych bohaterów. Książka wiele by straciła, gdyby nie genialne postaci drugoplanowe – testujący życie seksualne kobiet różnej narodowości najlepszy przyjaciel Dona, jego cierpliwa i czekająca na zmianę charakteru wybranka żona Claudia, groźna i zdecydowana Dziekan czy potencjalni kandydaci na ojca Rosie –wszyscy oni ubarwiają książkę i szybko zapadają w pamięć.

Pomimo lekkiej tematyki, „Projekt Rosie” porusza szereg ważnych tematów. Ukazuje wagę miłości, rodziny, przyjaźni. Uczy, jak łatwo możemy się pomylić, oceniając kogoś na pierwszy rzut oka. Czyatjąc książkę musimy odpowiedzieć sobie na pytania: „jak wiele można znieść dla kochanej osoby?”, „czy warto zmienić całe swoje życie dla miłości?”. Pok
azuje, że czasem niewiele potrzeba, żeby uczynić swoje życie jeszcze lepszym.

Szczególnie spodobało mi się przesłanie utworu. „Projekt Rosie” uczy nas bowiem, że życia nie można zaplanować, że nie można uciec w rutynę przed problemami codziennego dnia. Szczęście nie polega na tym, żebyśmy wszystko mieli pod kontrolą, żebyśmy wiedzieli, co będziemy robić przez następne pięć, dziesięć, dwadzieścia lat naszego życia. Musimy nauczyć się bycia spontanicznym, cieszenia się  chwilą, doceniana małych błahostek. Nie jest konieczne, żebyśmy całe życie robili rzeczy wielkie i ważne, czasem trzeba po prostu przystanąć i zachwycić się otaczającym nas światem i ludźmi.


„Projekt Rosie” to książka, która podbiła moje serce swoją prostotą. To bardzo przyjemna, choć lekko przewidywalna historia o wielkiej miłości. Gwaratnuję Wam, że czytając ją, będziecie mieć na ustach szeroki uśmiech, że napełni was radością i pozytywną energią. Gorąco polecam!

Ocena: 7/10 (bardzo dobra)

Książka bierze udział w wyzwaniach:



A korzystając z okazji, raz jeszcze zapraszam Was do udziału w konkursie, gdzie możecie wygrać "Oblubienice wojny" i jedną z wybranych przez siebie książek z księgarni internetowej "Znak".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz